To wystarczyło, żeby inwestorzy zaczęli w poniedziałek sprzedawać akcje. Pytanie tylko, czego bardziej się boją? Problemów Grecji? Czy też spowolnienia wzrostu gospodarczego w Państwie Środka? A może gorszych danych makroekonomicznych? Wydaje się, że żadnego z tych czynników albo też każdego po trochu. U źródeł spadków na giełdach w Europie Zachodniej i USA raczej leży zwykła realizacja zysków po 2,5-miesięcznym wzroście niż konkretnie zdefiniowane obawy inwestorów. Doskonałym pretekstem do realizacji zysków był drugi przetarg na trzyletnie pożyczki oferowane przez ECB. Analogia z drugą rundą ilościowego luzowania polityki pieniężnej (QE2), jaką Fed przeprowadził w listopadzie 2010 roku, nasuwała się sama. Zarówno wtedy, jak i teraz rynki akcji systematycznie rosły w reakcji na zapowiedź przeprowadzenia takich działań przez banki centralne. Po oficjalnym ogłoszeniu przez Fed QE2 rozpoczęła się trwająca prawie miesiąc realizacja zysków. Jej przyczyny były mniej istotne. Tak samo jest teraz. Gdyby jednak próbować wskazać czynniki, które mogą popsuć nastroje w najbliższych tygodniach, to należałoby skoncentrować się na utrzymujących się wysokich cenach ropy, pogorszeniu danych makro oraz ewentualnych obawach związanych z Grecją (w kontekście kwietniowych wyborów parlamentarnych) i Portugalią. Po marcowej realizacji zysków rynki akcji mają szansę dalej ruszyć na północ. Tak jak ruszyły w grudniu 2010 roku.
Na tym europejskim tle negatywnie wyróżniają się WIG20 i giełda w Warszawie. Polski rynek akcji z opóźnieniem zaczął rosnąć i już na początku lutego rozpoczął korektę. Jest jednak mało prawdopodobne, żeby wobec wciąż dobrej kondycji polskiej gospodarki i nie najgorszych perspektyw warszawska giełda nie zaczęła gonić czołowych parkietów w Europie i USA. Dlatego też marcowe spadki jawią się jako okazja inwestycyjna, a przez to nie powinny być głębsze niż na Zachodzie. Średnioterminowo potencjalnym celem dla byków w tym roku jest strefa 2500–2600 pkt.