Czy też nawet jeszcze jej nie zaczęliśmy, co można odczytać po nowych szczytach na giełdzie w Paryżu, Frankfurcie i po sile amerykańskich indeksów. Nie wspominając o Japonii, w przypadku której słabość jena podziałała jak płachta na giełdowego byka, wywołując prawdziwą szarżę na giełdzie (wzrost indeksu Nikkei w dwa miesiące o 20 proc.).
Jest jeszcze jedna możliwość. Zachowanie takich indeksów jak indyjski Sensex czy koreański Kospi, które przeszły przez dwutygodniową korektę, a w ostatnich dniach zaczęły silne odbicie, może świadczyć o tym, że na naszych oczach rodzi się kolejna fala wzrostowa. Co prawda trudno mi sobie wyobrazić, że amerykańskie indeksy bez wyraźnego przystanku wykonają kolejny kilkuprocentowy skok w górę, ale w końcu to oni mają Apple'a, a nie my.
Ten technologiczny gigant staje się powoli moją obsesją, gdyż to on powinien wyznaczyć moment osłabienia amerykańskich indeksów, tak jak wskazywał inwestorom drogę w czasie wzrostu. Ponieważ Apple już dwukrotnie zmarnował świetną okazję do rozpoczęcia dłuższego postoju, raz w połowie lutego, a drugi raz w ubiegłym tygodniu, obstawianie rychłego końca tej dobrej passy jest obarczone znacznym ryzykiem. Dochodzę do wniosku, że im bardziej staram się wyznaczyć początek korekty w USA, tym bardziej ona nie nadchodzi. Dlatego tym razem nie będę silił się na jednoznaczne prognozy. Dopóki sam rynek nie pokaże, w jakim miejscu się znalazł, trudno będzie mi wyznaczać kierunek, w którym zmierza. Jednak to nie trend, jaki zapanuje na giełdach w najbliższych tygodniach, jest dla mnie kluczowy.
Znacznie bardziej interesujące wydaje mi się właściwe określenie sytuacji gospodarczej w drugiej połowie bieżącego roku i to zarówno na rynkach rozwiniętych, jak i wschodzących. Będzie to miało zasadniczy wpływ na to, czy giełdy zdołają obronić tegoroczne zdobycze procentowe, a nawet czy będą zdolne je powiększyć. Najbardziej jasnym punktem w tej układance są oczywiście Stany Zjednoczone, które pokazują siłę zarówno w przypadku wzrostu zatrudnienia, jak i przy przyroście kredytu dla firm i konsumentów.
Z tej perspektywy zwiększenie dynamiki wzrostu gospodarczego w drugiej połowie roku wygląda na bardzo prawdopodobne. Niestety, po drugiej stronie barykady znajduje się Europa, gdzie jedyną nadzieją dla południa kontynentu jest zatrzymanie tempa spadku. Niemcy mogą wyjść z tej opresji obronną ręką dzięki relatywnie słabej walucie, ale na powtórkę z dynamicznego odbicia z 2010 r. nie ma co liczyć.