Było w nim bowiem niemal wszystko. Giełdowe trzęsienie ziemi, podwyższona zmienność, duże obroty i odrabianie strat. Niestety ostatecznie WIG20 cały tydzień zakończył pod kreską. Spadł o 1,6 proc.
Za ten wynik odpowiada przede wszystkim poniedziałkowa sesja. Rynkowe tsunami, które przyszło z Chin, sprawiło, że indeks największych spółek stracił wtedy blisko 5,7 proc. W kolejnych dniach sytuacja wyglądała już lepiej i zaczęło się odrabianie strat. W czwartek WIG20 zyskał 2,1 proc. Również piątkowa sesji przyniosła zwyżki. Początkowo co prawda sytuacja na GPW nie była tak klarowna i wydawało się, że podaż znów może dać mocniej o sobie znać, jednak z każdą godziną handlu byki coraz śmielej radziły sobie na naszym parkiecie.
Ruch ten można uznać nawet za niespodziankę. Na rynkach w zachodniej Europie dominował bowiem kolor czerwony. Również dane, które napłynęły z polskiej gospodarki, ciężko uznać za argument do zakupów. PKB co prawda wzrósł rok do roku o 3,3 proc., jednak wynik ten był zgodny z prognozami ekonomistów.
Co więc się stało, że Warszawa jednak zakończyła dzień solidnymi zwyżkami? Wydaje się, że w piątek odrabialiśmy zaległości, jakie mieliśmy w stosunku do innych rynków. Kiedy bowiem w tygodniu Europa rosła nawet ponad 4 proc., u nas zwyżki sięgały 1–2 proc. Na szczęście dysproporcje te zmniejszyły się w piątek. WIG20 zyskał 1,3 proc. Niemiecki DAX czy też francuski CAC40 traciły tuż przed końcem notowań około 0,5 proc.
Wzięciem cieszyły się też średnie i małe spółki. mWIG40 urósł również 1,3 proc., a sWIG80 zakończy dzień 0,6 proc. nad kreską. Obroty na całym rynku po raz kolejny przekroczyły 1 mld zł, co może świadczyć o tym, że kapitał wraca na warszawską giełdę.