Mówiąc obrazowo, jesteśmy raczej w okolicach połowy października 2008 r. niż na jesieni 2007 r.

Skąd takie wnioski? Sprawdziliśmy, kiedy historycznie S&P 500 zachowywał się podobnie jak w ostatnich kilkunastu dniach (najpierw spadek o ponad 10 proc. w ciągu pięciu sesji, potem trzy sesje odbicia o co najmniej 6 proc., po czym ponowny spadek o ponad 3 proc. w ciągu dwóch dni – z tym zastrzeżeniem, że w momencie pisania komentarza nie jest znany wynik środowej sesji). Okazuje się, że na przestrzeni ponad trzech dekad takie przypadki odnotowaliśmy tylko dwa razy: 16 października 2008 r. (miesiąc po bankructwie Lehman Brothers i mniej więcej rok po rozpoczęciu bessy) oraz 26 października 1987 roku (w finałowej fazie pamiętnego gwałtownego krachu). To nie był początek bessy, lecz okolice jej kulminacji (w obu przypadkach po kilku tygodniach doszło do ruchu powrotnego do dołków – to sugeruje, że krótkoterminowo nie należy oczekiwać błyskawicznej trwałej poprawy).

A co z fundamentami? Pocieszające jest to, że (przynajmniej na razie) na głównych rynkach nie widać sygnałów załamania zysków spółek. W USA zarobki firm z S&P 500 prognozowane na najbliższe 12 miesięcy (średnia ważona z prognoz na lata 2015 i 2016) zakończyły ubiegły tydzień na poziomie tegorocznego maksimum. W Niemczech prognozy biją rekordy.