Patrząc na obecną sytuację na rynku giełdowym można odnieść wrażenie, że dużą część inwestorów ominęło globalne spowolnienie koniunktury i nie zauważyli oni, że dzisiejsze trendy na rynku giełdowym zupełnie nie są tymi, które można było widzieć jeszcze na początku roku. I to nie chodzi tylko o Chiny. Od początku roku, co prawda z różnym nasileniem, ale jednak można obserwować dane, które dają wystarczającą paletę argumentów dla gołębi w bankach centralnym na całym świecie by nie podnosić stóp procentowych.
Tym samym nawet Wall Street porzuciło już swój wcześniejszy schemat „złe dane to dobre dane" jako dyskonto odkładania zacieśnienia polityki pieniężnej Fed na przyszłość i teraz złe dane to już dyskonto słabszych wyników spółek (czyli pewnego rodzaju powrót do normalności). Jednak problemem pozostaje tutaj dosyć bycze nastawienie większości rynku i oczekiwania V-kształtnego odbicia od dołków w ramach kontynuacji trendu, bo przecież czemu giełdy mają dalej spadać? Jednym z częściej słyszanych powiedzeń na parkiecie giełdowym na Wall Street jest „Technical analysis is always right until it's wrong" (poręczenie z angielskiego żeby zachować jakość przekazu. Dzisiejsze nastawienie części rynku wręcz idealnie można opisać poprzez „There is no bear market until it comes".
Nieporozumienie bierze się stąd, że koniunktura do tej pory była na razie dobra. Dane o PKB w USA potrafiły nawet wyjątkowo zaskoczyć. Na dłuższy temat należy pozostawić fakt, że było to okupione zauważalnie dużą ilością zaciągniętego długu zarówno przez prywatne firmy, jak i sektor rządowy (to pierwsze zwłaszcza przez azjatyckie firmy z rynków wschodzących, które korzystały jeszcze wtedy z taniego pieniądza od Rezerwy Federalnej w ramach QE). Problemem nie są jednakże tylko rynki rozwijające się, ale także takie rozwinięte gospodarki jak USA i Chiny. Stopa aktywności zawodowej w Stanach znajduje się na wieloletnim minimum, a chińskie podmioty posiłkujące się kredytem (wzrost aktywów chińskich banków był większy niż powiększenie bilansu Fed przez wszystkie 3 fazy QE) dostają teraz zadyszki w ramach redukcji akcji kredytowej przez tamtejszej banki (częściowo z powodu przymusowych regulacji).
Czy koniunktura np. w USA była tak dobra, że wyniki spółek były uzasadnione przyszłymi prognozami by np. S&P500 wszedł powyżej 2000 pktów? Czarny poniedziałek stawia sporo znaków zapytania nad taką hipotezą, a znamienny pozostaje fakt, że przesadzone zwiększenie płynności na amerykańskim rynku międzybankowym nie przyczyniło się do zwiększenia akcji kredytowej (ta znajduje się na niezmienionym poziomie od 2008 roku), ale bardzo często wykorzystywano ją jako zabezpieczenie udzielanych kredytów maklerskich (jeszcze 2 miesiące temu na najwyższym poziomie w historii).
Paweł Ropiak