Niemiecki DAX po raz trzeci z rzędu testował sierpniowe dno. Nie wyglądało to zbyt różowo. W pierwszym odruchu inwestorzy (może raczej komputerowe algorytmy) uznali, że oddalenie wizji podwyżek stóp przez Fed jest mniej istotne niż groźba spowolnienia amerykańskiej gospodarki. Taka sama reakcja miała przecież miejsce zaledwie dwa tygodnie wcześniej, gdy brak działań banku centralnego USA został odczytany jako przejaw paniki i zła wróżba dla fundamentów spółek z Wall Street. Odpowiedzią rynku na łagodne stanowisko Fedu była kilkusesyjna przecena, kulminująca w poniedziałek 28 września wyrównaniem przez indeks S&P 500 sierpniowego dołka.
Oliwy do ognia dolewały surowce, a szczególnie obawy o bankructwo globalnych firm handlowych takich jak Glencore czy Trafigura. Wizja upadku surowcowej wersji Lehman Brothers stanęła przed oczami inwestorów, a sierpniowe wsparcia trzeszczały. Jednak rynki jakimś cudem zdołały się wybronić i to w dość imponującym stylu. Nastąpiło przesunięcie akcentów – z obaw o pogorszenie się fundamentów gospodarczych na nadzieje dotyczące braku podwyżek stóp. O Chinach i ich „twardym lądowaniu", które zostało uznane za przyczynę sierpniowego tąpnięcia, nikt już zdaje się nie pamiętać, podobnie jak o greckim dramacie, który rozgrzewał umysły inwestorów jeszcze w lipcu. W rezultacie zaledwie kilka dni po testowaniu dna krachu wiele indeksów znalazło się blisko poziomów sprzed jego rozpoczęcia, dolar stracił swój blask, a odzyskały go surowce. Doszło do tego, że giełdy w Korei, Indiach i Turcji, a nawet Brazylii czy Rosji, wyszły na prowadzenie i europejskie parkiety zostały zmuszone je gonić.
Czy to oznacza, że można już obwołać koniec krachu? Teoretycznie tak. Minęło już minimalne dla krachów półtora miesiąca od początku spadków. Było testowanie dołka. Nastroje inwestorów były pod koniec września najsłabsze od przeceny z lata 2011 r. Dodatkowo wchodzimy właśnie w okres zwyczajowo najlepszy dla rynków akcji. Jednak biorąc pod uwagę zmienność panującą na rynkach oraz dość wyraźną niemoc niedawnego lidera, czyli spółek biotechnologicznych w USA, nie da się wykluczyć jeszcze jednej chwili słabości, zanim krach przejdzie do historii. Zanosi się zresztą, że będzie on najmniej bolesnym przedstawicielem swego gatunku. Być może z dużej chmury spadnie mały deszcz, ale przyznam, że wcale mi to nie przeszkadza.