Mimo upływu czasu analiza ta wcale nie traci na znaczeniu. Wręcz przeciwnie, po ponad sześciu tygodniach od tąpnięcia widać, że zachowanie S&P 500 jest najbardziej zbliżone do trzech spośród siedmiu początkowo zidentyfikowanych przypadków: są to minikrachy z lat 2011, 2000 i 1998.
Na krótką metę nie jest jasne, czy S&P 500 ostatecznie pożegnał się już z dołkiem paniki i teraz czas na trwalszą poprawę (tak jak np. w 1998 r.) czy jeszcze dołek musi zostać ponownie przetestowany (2011 r.). Niemniej w średnim terminie, rozumianym jako mniej więcej sto sesji (niecałe pięć miesięcy) od dołka, wszystkie trzy przypadki kończyły się happy endem. Jeśli historia się powtórzy, to końcówka roku zgodnie z tradycją powinna być w miarę udana dla inwestorów.
Pytanie – co później? W dwóch z trzech wymienionych przypadków następował powrót do hossy, natomiast w jednym (2000 r.) średnioterminowa poprawa właśnie po około stu sesjach dobiegła końca i wystartowała kolejna fala bessy. Innymi słowy, mniej więcej do połowy stycznia 2016 r. byki na Wall Street będą potencjalnie miały czas na rozgrywanie pozytywnego scenariusza. Przez ten czas być może pojawią się nowe wskazówki co do tego, czy sierpniowe tąpnięcie było tylko chwilowym wypadkiem przy pracy czy też początkiem trwalszej zmiany trendu.