Gdy indeksy BUX, PX, DAX i CAC40 zyskiwały między 0,1 i 0,4 proc., rodzime wskaźniki: WIG20, mWIG40 i sWIG80, spadały odpowiednio o 0,3 proc., 0,6 proc. i 0,4 proc. Trudno znaleźć racjonalne wytłumaczenie naszej lokalnej słabości. Analitycy zwracają uwagę, że rosnące rentowności amerykańskich obligacji (dziesięciolatki powyżej 3,1 proc.) wysysają kapitał z rynków wschodzących. Szkopuł w tym, że giełdy w Czechach czy Estonii świeciły w czwartek na zielono. Wygląda więc na to, że ostatnio słabość jest po prostu naszą osobliwą przypadłością.
Niewiele pomogło nam nawet wzrostowe otwarcie sesji na Wall Street. Wręcz przeciwnie. Gdy S&P 500 zyskiwał 0,3 proc., WIG20 zanurkował na fixingu, kończąc czwartek spadkiem o 0,9 proc., do 2255 pkt. To była czwarta spadkowa sesja z rzędu. Nietrudno zauważyć, że początek tej fali zbiegł się na wykresie z podejściem pod lokalny kwietniowy szczyt 2341 pkt. Pułap ten oddziela dołki w formacji podwójnego dna. Jest to więc poziom sygnalny, którego przekroczenie, przynajmniej na gruncie teorii analizy technicznej, zainicjuje silniejszy wzrost. Dopóki jednak opór pozostaje nienaruszony, dopóty obowiązuje scenariusz spadkowy. A w nim najbliższym celem WIG20 jest dołek na 2200 pkt.
Przewaga sprzedających widoczna była w statystykach dla spółek. Okazuje się, że 46 proc. emitentów zakończyło dzień pod kreską, a 31 proc. finiszowało na plusie. Relacja liczby firm z co najmniej rocznym maksimum do liczby firm z analogicznym minimum wynosiła 7 do 27. Szczęśliwa siódemka to: Bioton, CD Projekt, CEZ, Dębica, Dino Polska, PCC Rokita i Toya. W gronie „dołujących" spółek były natomiast m.in. Cormay, Medicalgorithmics, PZU, Torpol i Unimot. Wartość obrotów na GPW wyniosła 1 mld zł.