Sporo mówiło się w tym roku o przebudzeniu Europy, skokowych wzrostach inwestycji publicznych i rosnącym znaczeniu politycznym, a z drugiej strony chaosie decyzyjnym w Stanach Zjednoczonych, pogarszających się warunkach prowadzenia biznesu, a nawet recesji. To wszystko skłaniało inwestorów do wędrówki z kapitałem z USA na Stary Kontynent, ale ten trend – jeśli się już nie skończył – to co najmniej przeżywa próbę czasu za sprawą zgody na warunki umowy z USA, których jeszcze kilka miesięcy temu nikt nie brał pod uwagę.
– Z perspektywy USA porozumienie stanowi polityczne zwycięstwo Trumpa, wzmacnia amerykański eksport i pozycję negocjacyjną w globalnym układzie sił – komentuje Jakub Liebhart, wiceprezes Eques Investment TFI. – Wpływy z ceł, choć znaczące w krótkim okresie, nie zmienią fundamentalnie trajektorii amerykańskich finansów publicznych przy utrzymującej się ekspansywnej polityce fiskalnej (One Big Beautiful Bill Act) – zauważa. Rynek jak na razie bierze weekendowe porozumienie za dobrą monetę, jeśli chodzi o perspektywy amerykańskiego rynku. – Umowa UE–USA jest postrzegana jako korzystna dla USA. Gdyby przyjąć za punkt odniesienia rok 2024 czy szerzej ostatnie lata, to pogarsza warunki działania firm Unii na rynku amerykańskim poprzez wyższe, sięgające 15 proc. stawki celne. Jednocześnie na dzisiaj brak doniesień o zmianach korzystnych dla UE w zakresie usług, gdzie to USA mają dużą nadwyżkę w relacjach z UE – zauważa Michał Szymański, prezes VIG/C-Quadrat TFI.
Czytaj więcej
Dobrą stroną umowy USA-UE jest spadek ryzyka poważnego konfliktu i zaporowych ceł, ale na tym plusy zdają się kończyć. Świetny czas europejskich rynków i ich przewagi nad USA może się kończyć, a inwestorzy znów skupią się głównie na amerykańskich gigantach technologicznych.
Tomasz Jachowicz, starszy zarządzający portfelami z BM mBanku, przypomina, że prognozy wyników amerykańskich spółek na III i IV kwartał zakładają wzrost o 7 proc., a na cały 2026 r. aż o 14 proc. – Jest więc pod co grać – przyznaje.