Jak należy oceniać niezależnych członków rad nadzorczych – czy spełniają oni swoje role?
Praktyka pokazuje, że można wyróżnić kilka modeli funkcjonujących na rynku. Pierwszą grupą są spółki, które powołują niezależnych członków, aby tylko spełnić wymogi formalne. Jest też grupa spółek, w których jest kilku znaczących akcjonariuszy i nominowanych przez nich członków rady, a członek niezależny pełni w tej sytuacji rolę języczka u wagi przy rozstrzyganiu spornych kwestii. Natomiast trzeci model – w moim przekonaniu najbardziej słuszny – zakłada, że powołanie niezależnych członków rad nadzorczych następuje w sposób naturalny. Takim spółkom zależy, aby w nadzorze zasiadały osoby prawdziwie niezależne, które będą w stanie obiektywnie ocenić sytuację i nie będą się lękać wygłaszać kontrowersyjnych opinii w obawie o swoje stanowisko.
Nie brakuje osób, które jednocześnie zasiadają w nadzorach kilku spółek. Czy tacy zawodowi członkowie rad nadzorczych są w stanie dobrze pełnić swoje funkcje?
Moim zdaniem zasiadanie w kilku radach nadzorczych ubogaca i sprawia, że człowiek nabiera większego doświadczenia. Oczywiście jest pewna granica. Myślę, że jest nią 4-5 firm. Przy większej liczbie może się już pojawić deficyt czasu. Można zasiadać w spółkach z różnych branż i w firmach różnej wielkości. Doświadczenia zdobyte w ten sposób mogą się doskonale uzupełniać. Takie zróżnicowanie daje szerszy ogląda i pozwala pewniej diagnozować potencjalne ryzyka. Problemem zwykle nie jest zasiadanie w kilku radach nadzorczych, ale kwestia posiadania odpowiednich kompetencji. To jest właśnie słowo klucz. Bez dobrych kompetencji i ciągłego ich podnoszenia nie można być dobrym członkiem rady nadzorczej.
Z reguły o radach nadzorczych mówi się niewiele. Czy mają one narzędzia żeby dobrze sprawować swoje funkcje?