Odróżniaj fakty od piaru

Najlepsza inwestycja to porządek prawny na rynku sztuki.

Publikacja: 05.01.2019 16:00

Foto: Lamus Antykwariaty Warszawskie

Początek roku wyzwala nadzieję, że będzie lepiej. Ze wstępnych analiz wynika, że obroty na krajowym rynku sztuki przekroczyły w minionym roku ćwierć miliarda złotych. Wzrosły o ok. 20 proc. w stosunku do 2017 roku.

Faktem jest, że globalne wyniki na rynku sztuki oraz pojedyńcze cenowe rekordy wymagają komentarza. Wyniki aukcji dobrowolnie, oficjalnie podają domy aukcyjne. Od lat zdarza się jednak, że niektóre licytacje są reżyserowane. Nie dochodzi do transakcji, ale rekordowe ceny idą w świat. Są mylącym punktem odniesienia dla nieświadomych uczestników rynku. Reklamują dom aukcyjny, kreują wysokie ceny na danego artystę.

Czy suma faktycznych sprzedaży istotnie różni się od tych bilansowanych obecnie? Moim zdaniem jest to margines, ale ciekawe jaki?!

Fikcyjne licytacje?

Nie ma u nas instrumentu logistyczno-prawnego pozwalającego sprawdzić, czy dana licytacja doszła do skutku, a podana cena sprzedaży jest prawdziwa. Na świecie, mówiąc w koniecznym skrócie, po aukcji urzędnik państwowy, osoba zaufania publicznego (nierzadko notariusz) spisuje protokół. Ceny podane w protokóle są rzeczą świętą! Są podstawą opodatkowania.

Na świecie uczestnicy rynku oraz państwo rozumieją, że najlepsza inwestycja to porządek prawny na rynku sztuki. Tam przychodzi dziennikarz do domu aukcyjnego, prosi o protokół i z czystym sumieniem informuje naród, że dzieło kupiono za rekordową kwotę. U nas w branży krążą plotki, kwestionują nawet stuprocentowo pewne sprzedaże.

Szkodliwe plotki niszczą rynek, podważają do niego zaufanie. Teraz zalewa nas powódź plotek na temat ostatnich, ubiegłorocznych rekordów.

U nas banki wiedzą już, że niektóre licytacje są pozorowane. Dlatego nie pożyczają pieniędzy pod zastaw dzieł sztuki. Nie są bowiem w stanie stwierdzić, które ceny są prawdziwe i stabilne, bo odpowiadają podaży i popytowi.

Fikcyjne licytacje mają też odległe znaczenie prawno-finansowe, np. przy podziałach majątków. Dochodzi do podziału majątku i biegły sądowy stwierdza, że rekordowa cena zakupu dzieła jest nieprawdziwa, że obraz wart jest dziesięć razy mniej. To znaczy, że ktoś przepłacił, dał się nabrać na sztucznie wykreowaną rekordową cenę. Często słyszę o takich faktach sądowych. Pisuję o nich od prawie 30 lat.

Na początku roku zawsze miałem nadzieję, że Komisja Nadzoru Finansowego nareszcie obejmie rynek sztuki stałą fachową kontrolą. Profilaktycznie ostrzegała będzie nabywców sztuki. Starałem się, aby nadzór ze strony KNF stał się możliwy. Teraz, kiedy wizerunek KNF został zmasakrowany, nie mam już takiej nadziei.

Problem fikcyjnych cen sygnalizowany jest od lat przez np. profesora Jerzego Stelmacha, wybitnego prawnika i kolekcjonera sztuki współczesnej.

Kilkanaście lat temu z brakiem przejrzystości na rynku zmagał się historyk sztuki Sławomir Bołdok, autor trzech tomów „Notowania na rynku sztuki 1990–2004". Bołdok zbierał wyniki oficjalne podawane przez domy aukcyjne. Wnikliwi obserwatorzy komentowali, że część podanych wyników jest fikcją. Ale naukowiec pozostawał bezradny, bo nie było instrumentu pozwalającego na sprawdzenie, czy doszło do transakcji. Klienci rynku sztuki sami muszą zachować czujność. Jeśli nie chcą przepłacać, muszą zdobywać wiedzę o rynku, budować swoją podmiotowość. Muszą odróżniać fakty od piaru.

Państwo nie kwapi się, żeby rozwiązać ten problem. Podobnie nie rozwiązuje innych problemów o zasadniczym znaczeniu dla bezpieczeństwa transakcji na rynku sztuki. Na przykład nie ma w Polsce zawodu eksperta, badającego autentyczność obrazów lub antyków. Tak zwane ekspertyzy wypisują przypadkowe osoby, nie mają one ubezpieczenia OC, nie rozliczają się z fiskusem (honoraria zwykle pobierają pod stołem).

W sytuacji konfliktowej ekspert praktycznie nie odpowiada za nic. Wynika to z wyroków sądowych. Skoro nie ma kryteriów doboru do zawodu, nie ma procedur działania, to sądy nie są w stanie określić zakresu odpowiedzialności. Przez to Polacy tracą co roku miliony złotych. W świecie eksperci mają rangę urzędników rządowych, to osoby zaufania publicznego licencjonowane przez państwo. Tam eksperci dopuszczani są do zawodu według znanych i akceptowanych kryteriów. Posiadanie OC to elementarny wymóg techniczny.

13 stycznia Desa Unicum (www.desa.pl) na aukcji charytatywnej wystawi obrazy z kolekcji mBanku. Zostaną one sprzedane na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy Jurka Owsiaka. Warto w ofercie zwrócić uwagę m.in. na obraz Edmunda Burke (1912–1999); to przykład niesłusznie zapomnianego artysty, którego bogaty dorobek nie funkcjonuje na rynku.

Możliwe odkrycia

Wygra ten, kto pierwszy odkryje i doceni to malarstwo. Burke wsławił się przede wszystkim tym, że w latach 1954–1960 projektował freski, które do dziś zdobią elewacje najpiękniejszych kamienic na Starym i Nowym Mieście w Warszawie.

Piszę o tym, bo to dobry przykład, że na rynku nadal możliwe są odkrycia. Są też inni niesłusznie zapomniani artyści. Dziś ich dzieła kosztują względnie tanio, ponieważ nie funkcjonują w handlu.

W tym roku warto odwiedzać galerie ze sztuką użytkową, np. poznański Artykwariat (www.artykwariat.pl). Ta branża stale się kurczy. Warto przeczytać książkę Doroty Żaglewskiej. Autorka dowodzi, że kondycja naszego rynku nie zależy od popytu i podaży.

Warto śledzić aukcje numizmatyczne. Przybyło domów aukcyjnych, ale nie spada wysoka jakość oferty. Jak zawsze oferowane są numizmaty dla bogatych koneserów oraz dla mniej zamożnych kolekcjonerów lub inwestorów.

Systematycznie od lat rośnie zainteresowanie popularnymi obiegowymi monetami z czasów PRL. Na grudniowej aukcji Antykwariatu Numizmatycznego Michał Niemczyk za 2,2 tys. zł sprzedano pięciozłotówkę z rybakiem z 1958 roku (cena wyw. 1,5 tys. zł). Moneta o nominale 1 zł osiągnęła cenę 1,4 tys. zł (wyw. 100 zł). Warto w celach edukacyjnych przestudiować wyniki tej kolejnej u nas wielodniowej aukcji zabytkowych numizmatów, których cena nie zależy od wartości kruszcu.

Najbliższą wielodniową aukcję stacjonarną zorganizuje Gabinet Numizmatyczny Damian Marciniak (www.gndm.pl). Z kolei na początku marca odbędzie się wielka aukcja w firmie Michała Niemczyka.

Firmy
Mercator Medical chce zainwestować w nieruchomości 150 mln zł w 2025 r.
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Firmy
W Rafako czekają na syndyka i plan ratowania spółki
Firmy
Czy klimat inwestycyjny się poprawi?
Firmy
Saga rodziny Solorzów. Nieznany fakt uderzył w notowania Cyfrowego Polsatu
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Firmy
Na co mogą liczyć akcjonariusze Rafako
Firmy
Wysyp strategii spółek. Nachalna propaganda czy dobra praktyka?