Po co lista insiderów?

Na regulowanym rynku kapitałowym mamy do czynienia z domniemaniem, że członkowie władz spółek giełdowych mają istotną przewagę informacyjną. W konsekwencji od dekad kreowane były różne wymogi i ograniczenia, które miały na celu uniemożliwienie wykorzystania tej przewagi. Jednak w dzisiejszym otoczeniu rynkowym i technologicznym nie mają one sensu.

Publikacja: 17.04.2025 06:00

dr Mirosław Kachniewski prezes zarządu, Stowarzyszenie Emitentów Giełdowych

dr Mirosław Kachniewski prezes zarządu, Stowarzyszenie Emitentów Giełdowych

Foto: materiały prasowe

Na początek warto pokrótce opisać stan obecny. Ograniczenie możliwości wykorzystywania przewagi informacyjnej oparte jest na wielu płaszczyznach regulacyjno-nadzorczych. Mamy do czynienia z zakazem ujawnienia i wykorzystania informacji poufnej; członkowie władz spółki mają zakaz obrotu akcjami tej spółki w tzw. okresach zamkniętych (30 dni przed publikacją raportów okresowych); zobowiązani są raportować o każdej transakcji akcjami tej spółki przekraczającej w danym roku 20 tys. euro; w przypadku pojawienia się w spółce informacji poufnej wpisywani są na listę insiderów, ze wskazaniem szczegółów dotyczących momentu poznania danej informacji; a do tego spółka musi prowadzić listę osób blisko związanych (fizycznych i prawnych) z członkami władz spółki.

Myślę, że nawet najbardziej zagorzały regulator nie wymyśliłby tak skomplikowanych i wielopłaszczyznowych regulacji. Są one dziełem zbiorowym różnych pokoleń i narodów, odzwierciedlającym obawy o możliwości różnego rodzaju nadużyć. W rezultacie mamy mozaikę, która jest niezwykle skomplikowana, tym bardziej że po jej ułożeniu nie widać całości obrazu, a jedynie drobne, oderwane od siebie (a często nachodzące na siebie) fragmenty. Jest to typowy przykład regulacji, które bardzo utrudniają życie uczciwym, a w bardzo małym stopniu utrudniają działanie oszustów.

Zgodzę się, że przytoczone regulacje świetnie zabezpieczają rynek przed ostentacyjnym wykorzystaniem informacji poufnej przez prezesa spółki działającego indywidualnie, za pośrednictwem własnego rachunku inwestycyjnego. Wówczas każdą transakcję będzie musiał zaraportować, jeśli zrobi to w okresie zamkniętym lub w okresie posiadania informacji poufnej, to poniesie konsekwencje. Takie sytuacje są jednak niezwykle rzadkie, z dwóch powodów.

Po pierwsze, nieuczciwi insiderzy mają swój intelekt i jeśli zdecydują się na wykorzystanie informacji poufnej, dokonają transakcji w taki sposób, aby ich ściganie było praktycznie niemożliwe. Tym bardziej że nie chodzi o osoby, które przez przypadek i nagle dowiadują się o czymś ważnym, tylko o członków najwyższych władz, którzy gdyby chcieli, znaleźliby obejście tej pajęczyny regulacyjnej. Od razu uspokoję, że nie oznacza to, iż insiderzy są bezkarni – o ile złapanie ich za rękę przy dokonywaniu transakcji jest niezwykle trudne, o tyle wykazanie spółce, że nie zadbała o zachowanie informacji w poufności, jest niezwykle łatwe, co wiąże się z poważnymi sankcjami dla spółki i członków jej władz.

Po drugie, warto zwrócić uwagę, że w przypadku większości notowanych spółek wykorzystanie informacji poufnej jest niemożliwe z uwagi na zbyt niską płynność. Załóżmy, że prezes jest w posiadaniu informacji, która spowoduje zmianę kursu np. o 20 proc. I że minimalny zysk, który kompensowałby niepokój moralny i zagrożenie sankcjami (do pięciu lat więzienia, do 5 mln zł grzywny, kara finansowa na spółkę do 10 mln zł, na członka zarządu do 4 mln zł), wynosi np. 100 tys. zł. I że prezes ma na wykorzystanie informacji cały tydzień, czyli pięć sesji, oraz że jego udział w obrotach na danej sesji nie powinien przekraczać 5 proc., żeby nie powodować zmiany kursu i nie wzbudzać podejrzeń.

Spełnienie powyższych warunków wymagałoby średnich dziennych obrotów na poziomie 2 mln zł. Oznacza to, że możliwość wykorzystania informacji poufnej dotyczyłaby zaledwie 40 (9,5 proc.) spółek z rynku regulowanego i żadnej z 364 spółek z NewConnect. Oczywiście powyższe założenia nie muszą być prawdziwe, być może któryś prezes zaryzykowałby nadużycie dla mniejszej kwoty, być może miałby informację poufną na wyłączność dłużej niż tydzień – każdy może sobie podstawić dowolne wartości. Niemniej, przy obecnym poziomie płynności, wykorzystanie informacji poufnej jest możliwe w bardzo niewielkiej liczbie spółek.

W tym kontekście prowadzenie drobiazgowych i czasochłonnych list insiderów przez wszystkie spółki zwyczajnie nie ma sensu. Wyobraźmy sobie, że chcemy przeciwdziałać zabójstwom. Czyż nie byłoby ułatwieniem dla policji, gdyby wszyscy obywatele prowadzili szczegółowe dzienniczki z datą pewną, wskazujące, kto, kiedy i gdzie był? Wówczas w przypadku zabójstwa bardzo prosto moglibyśmy zidentyfikować potencjalnych sprawców i świadków. Dlaczego tego nie robimy? Bo byłoby niezwykle obciążające, a mało efektywne. Prościej jest wykorzystać dane z logowania smartfonów. I podobnie jest na rynku kapitałowym – każda transakcja zostawia za sobą bardzo wiele śladów i to one powinny być poddane analizie, a nie wykaz sporządzony przez spółkę.

W ramach analizy potencjalnej deregulacji prowadzonej przez unijny organ nadzoru (ESMA) przekazaliśmy za pośrednictwem naszej unijnej organizacji EuropeanIssuers postulat rezygnacji z obowiązku prowadzenia list insiderów. Mam nadzieję, że rozpoczniemy w ten sposób dyskusję na temat nadmiernych obowiązków spółek, które wprawdzie są notowane, ale nie są handlowane.

Felietony
Tantiemy – sztuka zarabiania na cudzej kreatywności
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Felietony
Najgorętsza dekada od wojny
Felietony
Ślimacze tempo transpozycji
Felietony
Deregulacja? To nie takie proste
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku
Felietony
Omnibus – zamrażanie czasu
Felietony
Fundusze mogą rozwiązać dylematy inwestorów