Jeśli zastosowalibyśmy klasyczne założenia znane z rynku akcji czy rynku długu, takie jak wycena inwestycji za pomocą zdyskontowanych przepływów pieniężnych (DCF), zysk operacyjny czy zysk netto, wartość przedsiębiorstwa (EV) czy też poziom zadłużenia – obie wartości w relacji do EBITDA, moglibyśmy przyznać im rację. Problem polega jednak na tym, że każda z tych miar zawiera w sobie komponent wyrażony w walucie fiducjarnej – takiej, która nie posiada realnego zabezpieczenia wartości, poza wiarygodnością emitenta, czyli banku centralnego danego kraju.
Jedynym jej zabezpieczeniem jest realny produkt społeczny, czyli sumaryczna produktywność wszystkich pracowników sektora publicznego i prywatnego na terenie danego państwa, a popyt na walutę zapewnia głównie pobór podatków pośrednich i bezpośrednich, które należy uregulować w danej walucie. Można jednak uznać, że to marny popyt. Szczytowe wyniki inflacji dla Polski w lutym 2022 r. wyniosły bowiem 18,4 proc. rocznie, dla Stanów Zjednoczonych Ameryki – 9,1 proc. rocznie (6.2022), a dla strefy euro – 9,97 proc. (12.2022).
Co nam zatem po walucie, która gwarantuje nam dewaluowanie się naszego majątku, gdy wszelkie istotne aktywa inwestycyjne czy konsumpcyjne (np. nieruchomości, akcje, dobra luksusowe) regularnie w długim terminie drożeją? Ludzkość zaczęła więc poszukiwać czegoś bardziej wartościowego, co stanowi realne przechowanie wartości zgromadzonych oszczędności. Czegoś, co może zapewnić jedną z trzech podstawowych funkcji pieniądza – funkcję tezauryzacyjną. Pieniądz powinien być wszak nośnikiem wartości, który pozwala przenieść w czasie skumulowaną, a nie skonsumowaną wartość naszej pracy lub kapitału. Co do zasady klasyczna waluta to umożliwia, ale okropnie źle radzi sobie z tym w horyzoncie dłuższym niż kilka lat. A historia pokazuje, że nie radzi sobie czasem także i w krótkim okresie. Wystarczy przywołać odczyty inflacji w krajach takich jak Wenezuela, Sudan, Zimbabwe czy nie tak dawno Polska, gdy w lutym 1990 r. wynosiła 1183,1 proc.
Skoro klasyczny pieniądz nie spełnia swojej podstawowej funkcji, a złoto jest mało poręczne (jest to pożądana cecha pieniądza) w zdygitalizowanym świecie internetu, rozwijającej się Web3 czy konsumpcji poprzez e-commerce, wykształciło się nowe „złoto internetu”. Stał się nim bitcoin, czyli pierwsza kryptowaluta oparta na technologii blockchain.
Jak to możliwe, że „cyferki” w bazie danych mają wartość?! – możemy zapytać oburzeni. Bez powodu. Wszak na co dzień posługujemy się ni mniej, ni więcej niż zapisem jednostki rozrachunkowej w cyfrowej bazie danych, która ze względu na obowiązujące w kraju przepisy nazywa się... polskim złotym. Poza fizycznymi banknotami jest to tylko zapis księgowy w bazie danych banku czy innej instytucji finansowej. Który to stan może zostać do tej bazy doksięgowany przez bank komercyjny przy uruchamianiu kredytu (mechanizm kreacji pieniądza). W obliczu swoistej swobody „drukowania” nowych pieniędzy – oczywiście odpowiednio reglamentowanej przez prawo, regulatora oraz bank centralny – kryptowaluta, która posiada matematycznie i algorytmicznie ograniczoną podaż, nabiera tak ogromnego znaczenia i wartości, że staje się tym „lepszym pieniądzem”, który chcemy gromadzić (tezauryzować), a w obiegu pozostaje ten gorszy pieniądz, czyli waluta fiducjarna, którą chcemy wydać.