Biorąc pewną poprawkę na dyplomatyczny charakter tamtych ocen (jeszcze kilka lat temu komentatorzy bardziej gryźli się w języki), warto wspomnieć kilka określeń używanych wobec pana profesora: „zna się na robocie”, „człowiek z ogromnym doświadczeniem”, „kandydatura kompetentna i merytoryczna”. Co dziś zostało z tamtych nadziei?
Szef banku centralnego w każdym kraju to stanowisko poważne i szanowane. Nawet w tych państwach, gdzie standardy demokratyczne są jedynie dekoracją, a wolny rynek ma z wolnością tyle wspólnego, co gołąb z jastrzębiem, na tę funkcję powołuje się ludzi z pewnym autorytetem, choćby po to, żeby wzmacniać pewien obraz i robić dobre wrażenie.
W świecie finansów, pieniędzy, inwestycji i realnej ekonomii – nie mieszajmy tego z hipokryzją – wrażenie miało, ma i będzie miało wielkie znaczenie.
Jakie dziś wrażenia budzi szef polskiego banku „narodowego”? Myślę, że to pytanie retoryczne. Osoby, które wypowiedziały zacytowane opinie o Adamie Glapińskim w 2016 r., dziś pewnie się zastanawiają, co poszło nie tak? Chociaż chyba nie ma co się zastanawiać. Najbardziej upolityczniona kandydatura na prezesa NBP po 1989 r. nie stała się ciałem przypadkowo.
Dlatego dziś nie mogą dziwić ani banery wywieszone na gmachu Narodowego Banku Polskiego, ani nawet dostawczak jeżdżący po ulicach z tanim przekazem medialnym. Tak przechodzi do historii „polityka” sopockiego mola, na którym zanegowano inflację, oraz „strategia” wywiadów z Roksaną, której wyjaśniano, dlaczego kupujemy złoto. Zostało nam jeszcze kilka lat z drugiej kadencji, ale już dziś widać, że ciężko będzie odwrócić ten „dewaluacyjny” trend, który dotknął nawet tak prestiżową instytucję.