Sam wykaz możliwych naruszeń przepisów prawa związanych z giełdowością spółki mogących skutkować nałożeniem kar wielokrotnie przewyższałby objętość tego felietonu. A potencjalna wysokość sankcji maksymalnych bardzo silnie oddziałuje na wyobraźnię, gdyż może skutkować bankructwem spółki lub koniecznością ogłoszenia upadłości konsumenckiej w przypadku członków jej władz jako osób fizycznych. I choć kary te nie są nakładane często, są one na tyle spektakularne, że mają one charakter odstraszający nie tylko w odniesieniu do nadużyć, ale także w odniesieniu do właściwych decyzji biznesowych, mogących jednak (wskutek nieprecyzyjnych przepisów) skutkować poważną odpowiedzialnością.
Głęboko utkwiło mi w głowie stwierdzenie, które padło podczas rozmowy z jednym z prezesów: „Rzeczy, które każdy z nas bez wahania zrobiłby w normalnej działalności biznesowej, nie przechodzą w spółce publicznej”. Dzieje się tak dlatego, że poziom przejrzystości informacyjnej nieuchronnie wymagałby ujawnienia tych „rzeczy”, a późniejsza interpretacja takiej decyzji przez organ nadzoru oraz ewentualny wymiar kary są wielkimi niewiadomymi. Należy także dodać, że – paradoksalnie – im mniejsza spółka, tym wyższe ma wymogi informacyjne, bo przecież dla emitentów o kapitalizacji np. 3 mln euro (mediana kapitalizacji spółek na NewConnect) każda jedna decyzja biznesowa może decydować o dynamicznym rozwoju lub o upadku spółki.
Nic więc dziwnego, że polityka nakładania sankcji jest niezwykle ciekawym tematem dla emitentów. Tym ciekawszym, że ewolucja regulacji oraz „archeologiczny” tryb prowadzenia postępowań nie pozwalają na zamknięcie wiedzy w tych obszarach, lecz wymaga ona systematycznej aktualizacji. Mnie osobiście bardzo intryguje, w jaki sposób na tę tematykę wpłyną ostatnie zmiany w KSH przewidujące nowe uprawnienia (a tym samym przecież obowiązki) rad nadzorczych. Czy ich członkowie będą karani częściej niż dotychczas? Czy w większym stopniu niż wcześniej będą korzystali z pieniędzy spółki, aby swoją odpowiedzialność zmniejszać, choćby poprzez zamawianie dodatkowych ekspertyz i bardziej kompleksowe ubezpieczenia?
Podczas wspomnianego powyżej badania spółki wskazywały, że ubezpieczenie odpowiedzialności członków władz jest bardzo silnie powiązane z faktem notowania – zarządzający nie czuli konieczności posiadania tego typu ubezpieczenia przed debiutem giełdowym, a z drugiej strony nie za bardzo sobie wyobrażają funkcjonowanie w spółce publicznej bez takiego zabezpieczenia. Przy czym zdumiało mnie, że moi respondenci nie byli w stanie o tych polisach powiedzieć nic więcej, poza tym, że je mają i ile kosztowały. Nie było to przedmiotem badania, więc nie drążyłem, ale odniosłem wrażenie, że członkowie władz kupili nie tyle polisy, co uspokojenie i nie chcieli sobie zadawać pytań, aby tego spokoju nie burzyć.
A przecież takie pytania aż się cisną na usta. Jaka jest maksymalna kwota polisy? Jak będzie ona dzielona w przypadku sankcji na spółkę i na członków organów? Proporcjonalnie, czy kto pierwszy, ten lepszy, aż do wyczerpania limitu? Co będzie, jeśli sankcja zostanie nałożona w czasie, kiedy już nie będę prezesem? Kto wtedy będzie dysponentem polisy? Jak ja będę mógł ją „uruchomić”? Jaki to będzie miało wpływ na moje miejsce w kolejce do limitu wypłat? Co tak naprawdę jest objęte ubezpieczeniem? Jakie szkody były w praktyce kompensowane, a w jakich przypadkach mieliśmy do czynienia z odmową wypłaty odszkodowania? Jakie działania powinienem podejmować i dokumentować (a jakich się wystrzegać), aby maksymalizować szanse na uzyskanie odszkodowania?