W tej sytuacji taki szczegół jak przyjęcie nowego członka do unii walutowej mógł zginąć w gąszczu pesymistycznych informacji. Czy rozszerzenie strefy jest dowodem na jej odporność na kryzys, czy jedynie pretekstem do wypicia kieliszka noworocznego szampana przez europejskich polityków? Wreszcie, czy w tej sytuacji polski rząd powinien odkurzyć ambitny plan zamiany złotego na euro?
[srodtytul][link=http://blog.parkiet.com/pkwiecien/2011/01/03/estonia-ma-juz-euro/]Komentuj na blogu[/link][/srodtytul]
Mimo wszystko fakt, że unia walutowa się powiększa, a nie dzieli, należy ocenić pozytywnie. Wprowadzenie euro w kraju należącym do UE nie jest automatem wynikającym ze spełnienia kryteriów, ale procesem politycznym wymagającym dobrej woli dwóch stron. Gdyby scenariusze podziału strefy były uznawane za realne choćby w stopniu minimalnym, tej woli by zabrakło.
Jednocześnie znaczenia akcesji Estonii nie należy przeceniać. Dla tego kraju jest to rozwiązanie jak najbardziej naturalne, dla dotychczasowych członków strefy zaś bezbolesne i bezpieczne. Po pierwsze dzięki Estonii organizm gospodarczy strefy powiększy się o około 0,15 proc. W tej sytuacji nawet największe kataklizmy w tym kraju nie stanowiłyby dla całej strefy zagrożenia. Po drugie Estonia i tak od dłuższego czasu utrzymywała sztywny kurs wobec euro – płynny kurs w przypadku tak małej gospodarki byłby nierealny. Zatem wprowadzenie euro oznacza korzyści z wymiany walut i stabilność instytucjonalną w zamian za opcję skokowej dewaluacji/rewaluacji kursu. Wreszcie nie należy ignorować wymiaru politycznego – kraje bałtyckie poprzez wprowadzenie euro demonstrują niezależność od Rosji.
W przypadku polskiej akcesji do strefy sprawy mają się zupełnie inaczej. Z punktu widzenia polskiego interesu ekonomicznego jest to decyzja mniej oczywista (niż dla Estończyków), dla obecnych zaś członków strefy przyjęcie tak dużego kraju, szczególnie na innym etapie rozwoju gospodarczego, stanowi oczywiste ryzyko. Polska wprowadzając euro rezygnuje z autonomicznej polityki monetarnej – to więcej niż w przypadku krajów bałtyckich, które i tak jej nie mają. Ostatnie lata pokazały, że ten koszt jest większy niż wcześniej powszechnie sądzono. Obecność w strefie nie gwarantuje już niższego kosztu kapitału, co wcześniej było ważnym argumentem za szybką akcesją. Długoterminowe korzyści z posiadania euro wynikające ze stabilności kursowej i usunięcia bariery w integracji ekonomicznej w ramach UE są niepodważalne, jednak bilans kosztów i korzyści z polskiego punktu widzenia zmienił się na tyle, aby zniechęcić decydentów do pośpiechu (słynne podejście „not yet” Tonny’ego Blaira). Z kolei ze strony strefy nie będzie zgody politycznej na akcesję dużego kraju prowadzącego dotąd wyraźnie odrębną politykę monetarną tak długo, jak długo nie powstaną nowe mechanizmy zapewniające większą spójność fiskalną. Biorąc pod uwagę, że na razie nawet nie wiadomo, jak miałyby one wyglądać, nie nastąpi to szybko.