Każde ugrupowanie, za czasów którego wskaźnik bezrobocia spadł, chwali się tym bez umiaru, tak jakby miało na to jakikolwiek wpływ. Stało się bezrobocie, nie tylko zresztą w Polsce, potężnym orężem politycznym, jako że w warunkach powszechnego dostatku wszelkich dóbr praca, a właściwie płaca, stała czymś niezwykle pożądanym. Z całą pewnością utożsamianie płacy i pracy stanowi zbyt daleko idące uproszczenie, ale jest ono konieczne.
Stopa bezrobocia rejestrowanego przekracza w Polsce 12 proc. i jest to właściwie stan permanentny od kilku lat, z małą przerwą na okres boomu gospodarczego z lat 2007–2008, kiedy to wskaźnik ten spadł do rekordowo niskiego poziomu 8,9 proc. Taki poziom bezrobocia nadal uważany był za wysoki, wskazywano na inne kraje europejskie, gdzie nie sięgał on nawet 4 proc. Bezrobocie utożsamiane jest z biedą, więc duża liczba niezatrudnionych skłania do dopatrywania się biedy w Polsce. Jest więc bezrobocie zwalczane z wielkim zapałem i mizernymi rezultatami. Być może największym sukcesem jest stworzenie miejsc pracy w instytucjach powołanych do walki z bezrobociem.
Problem w tym, iż porównywanie Polski z krajami „starej" Europy jest zupełnym nieporozumieniem. Przyczyny są co najmniej trzy. Po pierwsze, mimo upływu ponad 20 lat od jego końca nadal odczuwamy skutki istnienia poprzedniego ustroju. Wychował on kilka pokoleń grupy, dla której praca nie jest czymś ważnym. W socjalizmie bowiem nie była ona dobrem rzadkim, istniał w pewnych okresach nawet prawny obowiązek pracy. Pracę zapewniało państwo, a jeśli nie pracę, to jakieś inne źródło utrzymania i w rezultacie nadal istnieje spora grupa osób uważająca, iż uzyskanie środków do życia to nie jej problem. Zjawisko to jest dodatkowo umacniane istnieniem licznej rzeszy tak zwanych chłoporobotników, która korzysta w razie potrzeby z instytucji zasiłku.
Drugą przyczyną jest oczywiście istnienie tak zwanej szarej strefy. Jest ona tym większa, im wyższe są pozapłacowe koszty pracy. W sytuacji kiedy stanowią one zapewne około 60 proc. płacy netto trudno oczekiwać, iż część obywateli nie podejmie ryzyka próby uniknięcia tych dodatkowych kosztów. Im niższy zaś dochód do dyspozycji per capita, tym większa szansa, że w danym społeczeństwie zjawisko takie będzie występowało. Uprzywilejowanie pracownika w stosunku do pracodawcy przy okazji umów zawartych w oparciu o prawo pracy stanowi kolejną zachętę do omijania oficjalnych form zatrudnienia. Istnienie instytucji płacy minimalnej jest często gwoździem do trumny nowego oficjalnego miejsca pracy.
Argumentem na poparcie powyższych tez niech będzie udział długoterminowo bezrobotnych. Międzynarodowa Organizacja Pracy za takich uznaje pozostających bez pracy, mimo aktywnego jej poszukiwania, przez okres dłuższy niż rok. Na koniec 2010 roku (ostatnie dane) tacy bezrobotni stanowili 2,5 proc. osób zdolnych do pracy w Polsce. Dla porównania – wskaźnik ten wyniósł dla Japonii 1,7 proc., dla USA 2,5 proc., a dla strefy euro 4,6 proc.! Całkowite bezrobocie według metodologii BAEL dla tych krajów to odpowiednio: 9,6?proc., 5 proc., 9,6 proc. i 10?proc. Niski udział długoterminowo bezrobotnych w Polsce wskazuje na sporą rotację, która nie dziwi, gdy wiemy, jakie warunki należy spełniać, aby otrzymywać zasiłek.