Każdemu z poddanych eksperymentowi dzieciaków zaoferowano słynne amerykańskie łakocie – marshmallow – z obietnicą, że jeśli wytrzymają i nie zjedzą go do powrotu opiekuna (za jakieś 10–15 minut), to będą miały do zjedzenia dwa łakocie. W eksperymencie tym 70 proc. dzieci wybrało oczywiście opcję „nie czekam". 30 proc. mogło cieszyć się podwójną porcją słodkości. Najważniejsze w tym doświadczeniu było jednak coś innego. Otóż okazało się, że te dzieci, które były w stanie powstrzymać się przez wymagane 10–15 minut, radziły sobie w późniejszym życiu znacznie lepiej. Uczyły się lepiej, odnosiły sukcesy zawodowe, osiągały wyższe dochody.
Eksperyment ten przypomniał mi się ostatnio w kontekście obecnego stanu globalnego społeczeństwa, szczególnie w krajach tak zwanego Zachodu. W moim odczuciu społeczeństwo to stanowi dziś takie zbiorowisko niecierpliwych dzieciaków. Dzieciaków, które łapczywie rzucają się na każde podsunięte pod nos łakocie i starają go jak najszybciej wepchnąć do buzi i przełknąć. Ta niecierpliwość i gwałtowność pożądania jest pochodną obawy, że za chwilę oferujący ciastko rozmyśli się i je zabierze. W obliczu takiego ryzyka perspektywa otrzymania za jakiś czas drugiego ciastka zupełnie nikogo nie interesuje. Choć czas wyczekiwania jest obiektywnie rzecz biorąc krótki, to w ujęciu relatywnym – na tle tempa zachodzących wokół zmian i zaskoczeń – wydaje się wiecznością. Tak wiele może się wydarzyć, że lepiej nie czekać, nie ryzykować, tylko uchwycić się – najlepiej zębami – tego co tu i teraz.
W ujęciu socjologicznym ten stan charakteryzujący obecne społeczeństwo Zachodu opisywany jest niekiedy jako „płynna" (Z. Bauman) lub „radykalna" (A. Giddens) nowoczesność. Stan, w którym coraz mniej wierzymy w porządek, normy, pozycje i role społeczne, a coraz bardziej w to, że światem rządzi chaos, że formalne i nieformalne elementy instytucjonalnego ładu przestają istnieć. W takiej sytuacji, z punktu widzenia jednostki, strategia koncentrowania się na maksymalizowaniu zdobyczy tu i teraz wydaje się jak najbardziej mieć sens. Równocześnie jednak jest ona dewastująca dla średniego i dłuższego horyzontu czasu. Dlaczego? Otwiera drogę dla populistów, którzy na krótką metę zawsze zaoferują najwięcej. W starciu z nimi zorientowane na przyszłość dobre pomysły i programy będą z reguły przegrywać. W efekcie, w stosunkowo krótkim czasie można oczekiwać narastania problemów, potęgowania się „kruchości" społeczeństw i gospodarek, ich wrażliwości na wszelkiego rodzaju szoki wewnętrzne czy zewnętrzne. To z kolei otwiera drogę do władzy ruchom i nurtom skrajnie radykalnym.
Czy można wyrwać się z tego zaklętego kręgu? Tak, ale tylko wówczas, gdy zaordynowana kuracja zaadresuje źródło problemu, a nie jedynie jego symptomy. Tym źródłem jest niedopasowanie rozwiązań instytucjonalnych składających się na systemy społeczno-polityczno-gospodarcze do wymogów współczesnego świata. W dużym uproszczeniu, sytuacja wygląda dziś tak, jakby do najnowszej wersji smartfona wciąż dostarczać instrukcję obsługi analogowego telefonu stacjonarnego sprzed 30 lat. Niby wszystko się zgadza, instrukcja jest, tyle że w zasadzie bezużyteczna, jedynie irytuje.
Świat szybkich i wszechstronnych zmian – technologicznych, klimatycznych, geostrategicznych, organizacyjnych, procesowych itd. – wymaga zupełnie nowych rozwiązań instytucjonalnych. W szczególności w zakresie funkcjonowania mechanizmów demokracji, relacji praca-kapitał-technologia, celów i roli rządów czy dogmatów stojących u podstaw funkcjonowania firm. Tylko nowe rozwiązania – ujęte np. w formę spisanej na nowo umowy społecznej – mogą przywrócić ludziom poczucie ładu i porządku, a tym samym ograniczyć lęk i wydłużyć ich horyzont myślenia i działania. Bez tego każde kolejne „pakiety ratunkowe" obejmujące olbrzymie fundusze wrzucane w gospodarkę, czy to lokalnie czy w ramach np. UE, będę kończyć się tak samo: łapczywym rzucaniem się na ciastko, krótkotrwałym podniesieniem poziomu cukru, a gdy ten już opadnie, brutalnym powrotem poczucia „braku jutra".