Szef URE przyznał ostatnio w wywiadzie dla Parkietu, że widzi pewne zmiany, że ceny rozliczeniowe na Towarowej Giełdzie Energii, kontrakty bilateralne oraz ceny ustalane w ramach grup kapitałowych są dziś faktycznie niższe niż w kontraktach ubiegłorocznych? Czy to oznacza, że są wreszcie jakieś optymistyczne scenariusze?
Sytuacja jest na pewno lepsza niż w ubiegłym roku, gdy mieliśmy wiele lęku, jak przetrwamy zimę. Byliśmy też w dużym niedoborze, po tym, jak zrezygnowaliśmy, a częściowo zostaliśmy pozbawieni dostaw węgla i gazu z Rosji. To na pewno wywierało ogromną presję i nakręcało ceny. Ale trzeba mieć świadomość, że spółki energetyczne na tym rozchwianiu rynku zarobiły wtedy rekordowo dużo. Faktycznie ceny w kontraktach na przyszły rok łagodnieją, one się powoli kształtują, bo część energii sprzedaje się w kontraktach długoterminowych, część w krótkoterminowych, widzimy więc dopiero częściowo obraz przyszłego roku. Ale dla porównania, wiemy już, że gospodarstwa domowe w przyszłym roku zapłacą bez zamrażania cen 1,6 zł za kilowatogodzinę, gdy w 2022 r. płaciły średnio i przy zamrażaniu cen 0,77 zł a w tym roku 0,9 zł. Jeszcze nie wiemy, jaka będzie decyzja w kwestii zamrażania cen. Za to dobrą wiadomością jest to, że wygląda na to że duży przemysł, którzy są zwolnieni z części opłat, zapłacą mniej, zamiast 1,2 zł - mogą zapłacić 1,1 zł.
Jakie są szanse na ten zawrotny wzrost cen energii w gospodarstwach domowych? Czy możemy się doczekać decyzji przed wyborami?
Trudno to powiedzieć, o taryfach i kształtowaniu cen decyduje URE, prezes w Państwa wywiadzie sam przyznał, że jeszcze nie wie, jakie będą wnioski taryfowe, bo te są składane przez spółki energetyczne w październiku i listopadzie, a decyzja taryfowa jest podejmowana w grudniu. Zamieszanie będzie na pewno duże, bo przestały działać stare zasady, według których działała stara energetyki.