Z podobną rozbieżnością mamy do czynienia w Europie. Analizując indeks Stoxx 600, widać, że 200 największych spółek zachowuje się lepiej niż 200 średnich, a te z kolei są silniejsze niż 200 firm o mniejszej kapitalizacji. Indeksy małych i średnich firm na paryskiej giełdzie mają jeszcze trochę do pokonania, zanim zaatakują swoje rekordy i powtórzą wyczyn dużych firm z indeksu CAC 40. Na frankfurckim parkiecie sytuacja jest analogiczna. Poza zwyczajową korelacją słabości mniejszych firm w okresach dekoniunktury gospodarczej, której w dość łagodnej formie, ale jednak doświadczamy na świecie od kilku kwartałów, firmy z indeksu Russell 2000 w znacznie większym stopniu niż duże podmioty muszą się borykać ze skutkami gwałtownego wzrostu kosztu zadłużenia. Szacuje się, że jedynie około 10 proc. długu spółek z S&P 500 finansowane jest na bazie zmiennej stopy procentowej. Wśród firm o średniej kapitalizacji udział ten sięga już 33 proc., a w małych spółkach przekracza 40 proc.
Rynek wie więcej i lepiej?
Opisane powyżej zjawisko pogarszania się szerokości rynku sugerowałoby daleko posuniętą ostrożność w liczeniu na kontynuację giełdowych zwyżek. Z drugiej strony zaskakująco silne zachowanie niektórych branż w obliczu słabości ich fundamentów każe wziąć pod uwagę możliwość, że rynek w swej zbiorowej mądrości wie więcej i dostrzega coś, czego rynkowi malkontenci (tacy jak ja) nie potrafią wciąż zauważyć. Jednym z najbardziej doświadczonych przez wzrost stóp procentowych sektorów jest niewątpliwie rynek nieruchomości, gdzie akcja kredytowa, sprzedaż domów, pozwolenia na budowę, liczba rozpoczętych budów, a nawet ceny domów wyraźnie spadły w ciągu ostatnich 12 miesięcy. Co prawda od początku roku widoczna jest lekka poprawa na amerykańskim rynku nieruchomości (i polskim), m.in. dzięki zatrzymaniu się wzrostu stopy 30-letniego kredytu hipotecznego, jednak (moim zdaniem) nie na tyle znacząca, żeby usprawiedliwić tegoroczną siłę indeksu spółek deweloperskich (jednego z najlepszych sektorów na Wall Street w ostatnich miesiącach). Co więcej, notowania takich spółek jak Pultegroup czy Lenner Corp., głównych graczy z branży budownictwa mieszkaniowego w USA, albo już pobiły, albo są na dobrej drodze do pokonania rekordów sprzed kilkunastu miesięcy, gdy koszty kredytu hipotecznego były o ponad połowę niższe (giełdowe dokonania polskich deweloperów nie ustępują amerykańskim odpowiednikom).
Innym przykładem zaskakującej rynkowej siły w obliczu fundamentalnych trudności jest branża transportowa w USA. Przewóz ciężarówek, które nie nadążały z obsługą zamówień w czasie pandemicznej gorączki zakupowej, od kilku kwartałów wyraźnie niedomaga, co widać zarówno po spadających cenach usługi transportowej, jak i po zmniejszonej liczbie czy wolumenie przewozów. Znaczący spadek importu dóbr do USA i tym samym wyraźnie niższa niż dwa lata temu skala przeładunku kontenerowców w amerykańskich portach były i pozostają głównymi czynnikami ograniczającymi zapotrzebowanie na tego typu usługi. Mimo wszystkich tych przeciwności indeks reprezentujący akcje spółek transportu drogowego w USA utrzymuje się dziś na poziomach zbliżonych do szczytów logistycznej euforii z 2021 r. Wygląda na to, że rynek akcji wciąż nie daje za wygraną i nie wierzy w rozpoczęcie w tym roku pełnoobjawowej recesji, bo spowolnienia, które trwa od dłuższego czasu, nijak nie da się pod taką recesję podciągnąć. To, z czym mamy do czynienia w USA, w Europie oraz w Polsce, to wciąż jedynie rozliczenie ze sztucznie wykreowaną ekspansją gospodarczą czasów pandemii, a to za mało, żeby obwieścić nadejście prawdziwej dekoniunktury i usprawiedliwić tym samym giełdową bessę. Na pewno nie usprawiedliwiają jej zyski raportowane przez firmy czy to za ostatni kwartał ubiegłego roku, czy podczas rozpoczętego niedawno sezonu wyników za I kwartał. Największe banki w USA pozytywnie zaskoczyły dynamiką przychodów i poziomem wypracowanych zysków, co potwierdza tezę, że sektor bankowy nie jest dziś źródłem problemu, tak jak to było kilkanaście lat temu. Generalnie prognozy wyników na cały 2023 r. dla spółek z Wall Street wciąż są zbliżone do rekordowych poziomów z ubiegłego roku. Co ważniejsze, nawet najwięksi rynkowi sceptycy z banku Morgan Stanley, którzy zapowiadają solidne spadki wyników amerykańskich spółek w tym roku (dla indeksu S&P 500 to 195 pkt przy średniej 220 pkt), w roku 2024 widzą zdecydowaną poprawę sytuacji (ponad 240 pkt, podobnie jak średnia rynkowa). Czy mając taką perspektywę (wyraźnego pobicia przez firmy rekordowego poziomu zysków z ubiegłego roku), warto dziś sprzedawać akcje? Spółka Walmart, która w maju ubiegłego roku zszokowała rynek (20 proc. spadku) problemami z rosnącymi kosztami i przepełnionymi magazynami, odrobiła już wszystkie giełdowe straty z tego okresu, ponieważ jej zyski mają w przyszłym roku pobić poziom z pandemicznego szczytu. Akcje innego antybohatera ubiegłorocznej przeceny, firmy FedEx, są dziś znacznie wyżej niż w momencie ogłaszania we wrześniu ubiegłego roku (30-proc. spadek cen akcji) nadciągających kłopotów związanych z drastycznie obniżającą się rentownością biznesu. Także w tym przypadku zyski spółki w 2024 r. mają zbliżyć się do rekordowych poziomów. Akcje firmy Meta, która jako pierwsza spośród liderów 13-letniej hossy odpadła od szczytów, nie odrobiły co prawda jeszcze gwałtownej przeceny z lutego 2022 r. (35-proc. spadek), wywołanej zapowiedzią znacznego pogorszenia wyników finansowych, ale w tym roku jest jedną z najjaśniejszych gwiazd na Wall Street (90-proc. wzrost). Tu również, w przyszłym roku, zyski mają powrócić do poziomów z 2021 r. Co łączy te firmy? Wszystkie od miesięcy przechodzą przez proces znaczącej redukcji kosztów, w tym kosztów zatrudnienia. Spółka Marka Zuckerberga ogłosiła niedawno trzecią już w ciągu pół roku falę masowych zwolnień. Za każdym razem było to przyjmowane przez inwestorów z równie dużą ekscytacją jak ogłaszane podczas pandemicznej euforii nowe plany rozwojowe firmy skutkujące ciągłym wzrostem zatrudnienia (np. Metaverse). To, co w przypadku pojedynczej firmy jest pożądanym działaniem mającym poprawić jej zyskowność i tym samym notowania giełdowe, w skali całej gospodarki staje się problemem. Wzrost stopy bezrobocia jest immanentną cechą prawdziwej recesji, a nieodzownym towarzyszem pełnoobjawowej recesji jest bessa na rynkach akcji. Co prawda marcowy odczyt stopy bezrobocia w USA na poziomie 3,5 proc. jest najniższym wskazaniem od 1968 r., ale w ostatnich tygodniach pojawiło się sporo danych świadczących o tym, że na spiżowym pomniku silnego rynku pracy pojawiły się rysy. Znacząco spadły odczyty wskaźników zatrudnienia w ramach badań instytutu ISM, wyraźnie zmniejszyła się liczba nieobsadzonych miejsc pracy, wzrost zatrudnienia według ADP był zdecydowanie słabszy niż oczekiwania i wcześniejsze odczyty. Według raportu Challengera fala zwolnień w USA coraz bardziej rozprzestrzenia się poza branżę technologiczną. Dodatkowo ostatnie tygodnie to ciągły wzrost liczby nowych zasiłków dla bezrobotnych w USA. Nie chciałbym być złym prorokiem, ale rynkowa wizja powtórzenia, a nawet pobicia przez spółki rekordowych zysków z czasów pandemii już w 2024 r. może się okazać iluzją.