Ostatnio napisał pan, że akcje na rynkach wschodzących powinny w tym roku podrożeć nawet o 25–30 proc. Na czym opierają się te prognozy?
W ubiegłym roku indeks rynków wschodzących MSCI EM stracił ponad 20 proc. W efekcie, dziś średni wskaźnik ceny do zysków za miniony rok dla spółek z młodych rynków wynosi 10,5. Rok temu było to 14,6, a długoterminowa średnia to około 15. To oznacza, że akcje już na początku 2011 r. były dość tanie, dziś zaś są bardzo tanie.
Oczywiście, to nie same wyceny akcji decydują o kierunku, w jakim zmierzają giełdowe indeksy. Sterują nimi rozmaite wydarzenia. Ale według mnie, duża część złych dla rynków informacji, które mogą się pojawić, jest już w cenach akcji uwzględniona. Te, które nie są – np. nawrót recesji w światowej gospodarce czy rozpad strefy euro – są bardzo mało prawdopodobne. Za około dwa, trzy miesiące obawy przed takim scenariuszem powinny zniknąć.
To niejedyne powody obaw inwestorów, które przyczyniły się do przeceny na rynkach wschodzących w ub.r. Częsty jest pogląd, że Chinom grozi twarde lądowanie.