Kolejny rok hossy

Przyspieszające ożywienie gospodarcze będzie w tym roku wybijało rytm na giełdach. Zdaniem analityków w Europie Zachodniej akcje podrożeją o 12 proc., a w USA o 9 proc. Jeszcze lepsze perspektywy mają rynki wschodzące

Aktualizacja: 27.02.2017 05:03 Publikacja: 08.01.2011 04:43

Kolejny rok hossy

Foto: Bloomberg

W minionych 12 miesiącach główne indeksy akcyjne świata nadal odrabiały kryzysowe straty, choć w wyraźnie wolniejszym tempie niż w 2009 roku. Amerykański S&P 500 zyskał około 13 proc., a paneuropejski Stoxx 600 blisko  9 proc. Obu wskaźnikom wystarczyło to, aby wrócić do poziomów sprzed bankructwa banku Lehman Brothers we wrześniu 2008 r., po którym bessa nabrała rozmachu. Skupiający akcje z 22 rynków wschodzących indeks MSCI EM pokonał ten pułap już w 2009 r., ale mimo to w minionych kwartałach zdołał się wznieść o 16 proc.

Zdaniem analityków 2011 rok będzie dla inwestorów nieco słabszy niż miniony, ale mimo to nie gorszy od historycznej średniej. Mało kto zdaje się wierzyć, że na rynkach zagości „nowa normalność” niskich stóp zwrotu z akcji, wieszczona przez Mohameda el Eriana, jednego z głównych zarządzających funduszami PIMCO. – Rynek byka jest daleki od zakończenia – twierdzi znany analityk Laszlo Birinyi. Według niego rozpoczęta w marcu 2009 r. hossa będzie trwała do jesieni 2013 r., gdy S&P 500 sięgnie 2854 pkt. Oznaczałoby to jego zwyżkę o  322?proc. od dołka z marca 2009 r. i o 127 proc. względem końca ub.r.

[srodtytul]Rosnące zyski i Fed pomogą notowaniom[/srodtytul]

Straty z lat 2007–2009 najwolniej odrabiają giełdy europejskie. Indeksowi Stoxx 600 do przedkryzysowych maksimów wciąż brakuje 45 proc. Choć akcje na Starym Kontynencie wydają się dziś relatywnie tanie – wskaźnik cena do zysku (C/Z) dla objętych paneuropejskim indeksem spółek wynosi zaledwie 15,6, podczas gdy średnio w jego dziewięcioletniej historii było to 24,1 – na tak silną hossę nikt nie liczy. Ankietowani przez agencję Bloomberga analitycy średnio spodziewają się, że w całym roku akcje w Europie podrożeją o 12,1 proc. Najwięksi nawet optymiści, w tym wypadku eksperci banku Barclays, liczą na zwyżkę o najwyżej 20 proc.

W nieco lepszej sytuacji jest amerykański S&P 500, któremu do szczytów z jesieni 2007 r. brakuje 25 proc. Według Byrona Wiena, wiceprezesa oddziału doradczego firmy inwestycyjnej Blackstone, taki wzrost tego indeksu jest możliwy. Średnio jednak analitycy prognozują, że S&P 500 zakończy rok na poziomie 1375 pkt. Oznaczałoby to jego wzrost w skali całego roku o 9,3 proc. Co ciekawe, w tym świetle pesymistą jest Birinyi, według którego akcje w USA podrożeją w 2011 r. o 6 proc.

Co będzie motorem przewidywanych zwyżek na zachodnich giełdach? Przede wszystkim bieżący rok jest trzecim w czteroletnim amerykańskim cyklu prezydenckim. Historycznie rzecz biorąc, to najlepszy okres na Wall Street, co tłumaczy się staraniami głowy państwa o reelekcję. Kontynuacji trendu wzrostowego na zachodnich giełdach będzie sprzyjała ponadto poprawa wyników spółek, która w minionym roku postępowała, pomimo obaw o hamowanie amerykańskiej gospodarki oraz kryzysu fiskalnego w strefie euro. Analitycy przewidują średnio, że firmy z S&P 500 zwiększą w tym roku zyski o 14,3 proc., do rekordowego poziomu. Wraz z nimi będą rosły zasoby gotówki spółek, które już dziś są największe w historii, oraz dywidendy. – Bilanse spółek nigdy nie były w lepszej kondycji. Firmy z S&P 500 zwiększą wszystkie kategorie wydatków, szczególnie jednak na przejęcia i odkup własnych akcji – wróży strateg banku Goldman Sachs David Kostin, który w 2010 r. najtrafniej prognozował zmiany notowań na Wall Street (w tym roku oczekuje zwyżki S&P 500 o 23 proc.). Zarówno ruch w obszarze fuzji i przejęć, jak i buy backi, sprzyjają giełdowej koniunkturze.

Kołem zamachowym hossy na zachodnich parkietach pozostanie także luźna polityka pieniężna banków centralnych, w szczególności prowadzone przez Rezerwę Federalną tzw. ilościowe łagodzenie polityki pieniężnej (QE), czyli skup obligacji za dodrukowane pieniądze. Spośród ankietowanych w grudniu przez CNBC ekspertów ponad 70 proc. było przekonanych, że to właśnie ten program, rozpoczęty w listopadzie, był motorem zwyżek na światowych giełdach w ostatnich miesiącach minionego roku. Tymczasem ma on potrwać jeszcze przynajmniej do czerwca 2011 r.

Część analityków wskazuje ponadto, że o ile w 2010 r. do wszystkich funduszy akcyjnych napłynęło netto niespełna 10 mld USD (wpływom środków do funduszy rynków wschodzących towarzyszył odpływ kapitału z funduszy rynków dojrzałych), saldo wpłat i umorzeń w funduszach obligacji sięgnęło 372 mld USD. Wraz z poprawą koniunktury w światowej gospodarce awersja inwestorów do ryzyka powinna maleć, co ponownie skieruje kapitał na rynki akcji. Tym bardziej że w USA i Europie Zachodniej stopy dywidendy spółek (około 6,5 proc. w przypadku firm z S&P 500 i Stoxx 600) są zdecydowanie wyższe niż rentowność obligacji skarbowych czy korporacyjnych. Jak jednak zauważają Ian Richards i Graham Bishop z banku RBS, indeksy akcyjne mogą rosnąć, nawet gdyby ten scenariusz się nie sprawdził. Duży popyt na obligacje spółek sprawia bowiem, że mogą się one tanio zadłużać, co pomaga ich wynikom i notowaniom.

[srodtytul]Liderów zwyżek trzeba szukać na Wschodzie[/srodtytul]

Największy potencjał do zwyżek istnieje nadal na rynkach wschodzących, choć niektóre z tamtejszych indeksów pokonały już szczyty sprzed kryzysu. Zbiorczemu indeksowi MSCI EM, któremu do maksimum z 2007 r. brakuje jeszcze niespełna  16?proc., z dużym prawdopodobieństwem uda się je sforsować w tym roku. Jak bowiem wynika z prognoz Międzynarodowego Funduszu Walutowego, dojrzewające gospodarki będą się w 2011 r. rozwijały trzykrotnie szybciej niż gospodarki dojrzałe. Podobna będzie różnica w tempie poprawy wyników tamtejszych spółek. W połączeniu z brakiem perspektyw na zaostrzenie polityki pieniężnej na Zachodzie powinno to nadal skutkować intensywnym napływem kapitału na rynki wschodzące. Jak wynika z danych firmy analitycznej EPFR Global w minionym roku saldo wpłat i umorzeń w inwestujących na młodych rynkach funduszach akcyjnych sięgnęło rekordowych 93 mld USD (281 mld zł).

Największe emocje wśród analityków budzą perspektywy giełd chińskich, które mają ponad 18-proc. udział w indeksie MSCI EM. Główny indeks szanghajskiego parkietu miniony rok zakończył 14-proc. spadkiem. W efekcie wskaźnik cena do zysku (C/Z) dla wchodzących w jego skład spółek wynosi dzisiaj 18,3, podczas gdy historyczna średnia to ponad 30. – Obecne wyceny w Chinach, choć wyższe niż na początku 2009 r., wciąż pozostają dla nas atrakcyjne – zapewnia Mark Mobius, prezes towarzystwa funduszy Templeton, znawca rynków wschodzących.

Mediana prognoz 13 ankietowanych przez agencję Bloomberga domów maklerskich wskazuje, że indeks Shanghai Composite zyska w 2011 r. 25 proc. Najwięksi optymiści spodziewają się jego zwyżki o niemal 50 proc. Jednak Zhang Kun, strateg w Guotai Junan Securities, który najtrafniej przewidział zmianę tego wskaźnika w 2010 r., jest akurat zdania, że w tym roku chińską giełdę czeka stagnacja. – Największym zagrożeniem jest inflacja – tłumaczy. Aby utrzymać ją w ryzach i zapobiec bańce na rynku nieruchomości, władze w Pekinie będą musiały nadal schładzać koniunkturę na rynku kredytowym, co zaciąży na notowaniach chińskich akcji. Z argumentacją tą nie zgadza się jednak Mobius. – Jeśli Chinom uda się ograniczyć inflację do około 4 proc., rynek akcji powinien radzić sobie dobrze – twierdzi. Zarządzający Templetona wymienia jednak Chiny dopiero na trzecim miejscu wśród rynków wschodzących o największym potencjale do zwyżek. Lepiej ocenia Brazylię i Indie, na czwartym miejscu umieszcza zaś Rosję.

[srodtytul]Nie obędzie się bez korekty[/srodtytul]

– Próbowałem rozważyć wszystkie źródła ryzyka. Perspektywy rynku akcji wydają mi się jednak tak?dobre, że ciężko mi pojąć, jak mógłby to być dla niego trudny rok – powiedział niedawno agencji Bloomberga Barry Knapp, główny strateg akcyjny?banku Barclays. Część analityków dostrzega jednak dla optymistycznych scenariuszy zagrożenia. Choć większości z nich nie wydają się one dość poważne, aby prognozowane w skali roku zwyżki głównych indeksów obrócić w straty, to mogą stać się źródłem głębokiej korekty w pierwszych kwartałach br.

– Wchodząc w nowy rok, nie sposób nie zauważyć, że inwestorzy są zbyt optymistyczni. To musi zakończyć się korektą, do której dojdzie zapewne na przełomie marca i kwietnia – powiedział „Parkietowi” Robin Griffiths, strateg techniczny Cazenove Capital. Pod koniec 2010 r. aż 63,3 proc. amerykańskich inwestorów indywidualnych spodziewało się zwyżek na Wall Street w perspektywie sześciu miesięcy, podczas gdy niedźwiedziami było tylko 16,4 proc. z nich. Różnica między tymi odsetkami była najwyższa od kwietnia 2004 r. Tak skrajne nastroje na rynkach uważane są często za kontrariańskie sygnały.

Wśród czynników ryzyka dla dobrej koniunktury analitycy zgodnie wymieniają też kryzys zadłużeniowy w Europie. – Napięcia w strefie euro i ich ewentualna eskalacja będą ciążyć na rynkach akcji – przyznaje Tammo Greetfeld, strateg akcyjny UniCredit. Zdaniem Griffithsa, zapalnikiem korekty może z kolei być wspomniane zaostrzanie polityki pieniężnej w Chinach.

Analizy rynkowe
Spółki z potencjałem do portfela na 2025 rok. Na kogo stawiają analitycy?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Analizy rynkowe
Prześwietlamy transakcje insiderów. Co widać między wierszami?
Analizy rynkowe
Co czeka WIG w 2025 roku? Co najmniej stabilizacja, ale raczej wzrosty
Analizy rynkowe
Marże giełdowych prymusów w górę
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Analizy rynkowe
Tydzień na rynkach: Rajd św. Mikołaja i bitcoina
Analizy rynkowe
S&P 500 po dwóch bardzo udanych latach – co dalej?