Na tym tle całkiem dobrze wyglądają prognozy gospodarcze dotyczące Polski. Jeśli im wierzyć, nasza gospodarka nie zwolni, a nawet nieco przyspieszy. Najbardziej ostrożny jest polski rząd, który w budżecie na 2011 r. zakłada zwiększenie PKB o 3,5 proc. Międzynarodowy Fundusz Walutowy w najnowszej prognozie przewiduje wzrost polskiego PKB o 3,7 proc., Komisja Europejska, a także bank HSBC spodziewają się zwyżki tego wskaźnika o 3,9 proc., a na przykład nowojorski bank inwestycyjny Morgan Stanley spodziewa się wzrostu nawet o 4,3 proc.
Wstrzemięźliwość polskiego rządu jest jednak zupełnie zrozumiała. Konsekwencją niedoszacowania tempa wzrostu może być bowiem jedynie przyjemne rozczarowanie, że mimo wszelkich przeciwności i zagrożeń polska gospodarka ma się dobrze, a nawet lepiej niż można było się spodziewać. Natomiast przeszacowanie tempa wzrostu w budżecie może mieć skutki bolesne. Po pierwsze może być konieczne jego korygowanie, a po drugie od projektowanego tempa wzrostu PKB zależy wysokość niektórych wydatków budżetowych.
[srodtytul]Gonienie za bogatszymi[/srodtytul]
Komisja Europejska przewiduje, że w 2011 roku tempo naszego wzrostu będzie takie samo, jak światowej gospodarki – 3,9 proc. – i ponad dwa razy szybsze niż całej Unii, dla której prognozuje zwyżkę PKB o 1,75 proc. Satysfakcja z takich prognoz byłaby niewątpliwie większa, gdyby Polska nie musiała odrabiać wieloletniego opóźnienia. Przy takim tempie, słabszym niż przed kryzysem, doganianie bogatszych będzie trwało jeszcze bardzo długo. Zwłaszcza że i bogaci nie próżnują. Po 2010 r. najszybciej rozwijającym się krajem Unii Europejskiej – wzrost PKB o 4,5 proc. – okaże się zapewne Szwecja.
Wśród głównych czynników rozwoju polskiej gospodarki najczęściej wymienia się stopniową poprawę sytuacji na rynku pracy, wynikające również z tego polepszenie nastrojów zarówno konsumentów, jak i przedsiębiorców, co będzie przekładało się na wzrost ich wydatków, i wreszcie rosnący napływ zagranicznego kapitału.