Chociaż opublikowane w mijającym tygodniu dane o kondycji polskiego przemysłu przeszły bez większego echa na warszawskiej giełdzie, to jednak ten brak krótkoterminowej reakcji rynku nie powinien usypiać czujności. Przypomnijmy, że dane okazały się słabe. Produkcja przemysłu była w marcu jedynie o 7 proc. większa niż przed rokiem. Po silnym spadku wskaźnika PMI w pierwszych dwóch miesiącach roku to kolejny sygnał, że przemysł znalazł się na dobre w spadkowej fazie cyklu koniunkturalnego.
[srodtytul]Faza spadkowa postępuje[/srodtytul]
Jeśli niektórym czytelnikom stwierdzenie to wydaje się zbyt odważne, to sprecyzujmy, że chodzi tu nie o to, że w przemyśle zapanowała recesja (bo to jest jeszcze dalekie od prawdy), lecz o to, że wyraźnie i systematycznie maleje dynamika rozwoju (jest to pierwsza, łagodna część całej fazy spadkowej). Marcowa dynamika to zaledwie połowa tempa, w jakim przemysł rósł u swego ostatniego cyklicznego szczytu w czerwcu 2010 r. (14,3 proc.).
Co prawda comiesięczne odczyty produkcji bywają chwiejne, ale wnioski o tym, że dynamika jest w fazie spadkowej, potwierdza „wygładzenie” danych za pomocą trzymiesięcznej średniej kroczącej. Tak przeliczone tempo produkcji spadło z cyklicznego maksimum na poziomie 12,8 proc. do 9,3 proc., co jest poziomem najniższym od roku.
Optymiści mogą słusznie argumentować, że to przecież i tak wciąż sporo, ale istotny jest tu dalszy bieg wydarzeń. Jeśli zestawimy obecną sytuację z historycznym przebiegiem cyklu koniunkturalnego, to już na pierwszy rzut oka widać, że w poprzednich dziesięciu latach za każdym razem, kiedy dynamika produkcji spadała od cyklicznego szczytu do poziomu takiego jak obecnie, to zniżka na tym nigdy się nie kończyła. Wręcz przeciwnie, faza spadkowa we wszystkich trzech przypadkach trwała przynajmniej tak długo, aż przemysł znalazł się w mniej lub bardziej głębokiej recesji (czyli roczna dynamika znalazła się poniżej zera). To oczywiście źle wróży na kolejne kilkanaście miesięcy.