Kraje regionu nie zamierzają iść w ślady Grecji

Wszyscy członkowie Unii Europejskiej z Europy Środkowo-Wschodniej zaciskają pasa. Czasem mocniej niż Grecy i Hiszpanie. Rządy przykładają jednak różną wagę do konsolidacji fiskalnej

Aktualizacja: 25.02.2017 13:41 Publikacja: 02.07.2011 02:51

Hubert Kozieł

Hubert Kozieł

Foto: Archiwum

Poważnym błędem jest traktować Europę Środkowo-Wschodnią jako region, w którym wszystkie kraje, podobnie jak na południowych peryferiach eurolandu, mają takie same problemy fiskalne. To obszar bardzo zróżnicowany, jeśli chodzi o finanse publiczne. Mamy w nim zarówno państwa z nadwyżkami w budżecie, jak i kraje, które w czasie kryzysu omal nie zbankrutowały. Da się jednak wyróżnić jeden wspólny trend dla regionu: oszczędności podejmowane przez rządy.

Wszystkie rządy nowych państw członkowskich Unii Europejskiej biorą się za fiskalne zaciskanie pasa. Zabierają się do tego jednak różnymi metodami oraz z różną determinacją. Zdaniem analityków wszystkie mogą mieć jednak mniej lub bardziej poważne problemy z osiągnięciem zaplanowanych celów w tym zakresie.

– Niemal wszędzie w Europie deficyt finansów publicznych rósł w wyniku kryzysu. Bardzo trudno je teraz, w warunkach wolnego wzrostu gospodarczego, obniżyć. Zwalnia zachodnioeuropejska gospodarka, zwalnia niemiecka, więc będą zwalniać w tym roku również silnie z nimi powiązane gospodarki regionu. Przychody z podatków okażą się niższe od zaplanowanych przez rządy, więc wiele państw może nie zdołać zrealizować swoich planów redukcji deficytu – mówi „Parkietowi” Neil Shearing, ekonomista z firmy badawczej Capital Economics. Zapóźnienia przy konsolidacji fiskalnej nie są jeszcze tragedią. Analitycy zgodnie twierdzą, że żadnemu z państw regionu (należących do Unii Europejskiej) nie grozi na razie grecki scenariusz. – Węgry mają bardzo wysoki dług publiczny, Polska prowadzi zbyt luźną politykę fiskalną, ale to przecież nic w porównaniu z krajami z peryferii strefy euro. To zupełnie inna liga – wskazuje Shearing. Analitycy podkreślają jednak, że lepiej dmuchać na zimne i dbać o dyscyplinę fiskalną zanim będzie za późno. Inwestorzy, w wyniku kryzysu w strefie euro, stali się przecież?mocno wyczuleni na wszelkie „budżetowe grzechy”.

Ogólnie jednak eksperci wskazują, że nasz region jest w relatywnie dobrej kondycji fiskalnej, zwłaszcza w porównaniu z Europą Zachodnią. – Deficyt wielu państw regionu będzie się w tym roku zmniejszać, ale wciąż pozostanie wysoki i zbliżony do poziomu z 2010 r. Jednakże perspektywy finansów publicznych dla państw Europy Środkowo-Wschodniej są lepsze niż dla wielu rozwiniętych gospodarek. Dodatkowo część państw regionu, a szczególnie Czechy i Słowacja, wdraża poważne programy konsolidacji fiskalnej. Perspektywy wzrostu gospodarczego wciąż też są lepsze niż w Europie Zachodniej. Problemem mogą być jedynie rosnące koszty finansowania związane z dużą niepewnością na rynkach – prognozują analitycy Volksbanku.

[ramka][srodtytul]Oszczędności od Tallina po Sofię[/srodtytul]

[srodtytul]Polska[/srodtytul]

[b]Rząd ma ambitne plany cięcia deficytu i długu. Do 2015 roku ma zniknąć deficyt finansów publicznych[/b]

Sytuacja polskich finansów na koniec 2010 roku nie była najlepsza. Zadłużenie liczone metodą unijną tylko o włos nie przekroczyło drugiego progu ostrożnościowego na poziomie 55 proc. PKB, deficyt finansów publicznych wynosił prawie 8 proc. PKB.

Rząd w aktualizacji programu konwergencji założył, że już od tego roku zarówno dług, jak i deficyt w relacji do PKB zaczną spadać. Nikt jednak wówczas nie przypuszczał, że będzie to możliwe nawet w większym stopniu niż w planach ministra finansów. Wyższy od zakładanego wzrost PKB o co najmniej 0,5 pkt proc. oraz inflacja zbliżona do 4 proc. (w projekcie budżetu na ten rok zapisano poziom 2,3 proc.) powoduje, że dochody podatkowe też będą wyższe. Także niespodziewana – wyższa o 4 mld zł – wypłata z zysku NBP pozwoli na znacznie lepsze od zaplanowanego wykonanie budżetu. Ekonomiści szacują, że deficyt zamiast 40,2 mld zł może wynieść zaledwie 30 mld zł. Dodatkowo zmiany w OFE powodują zmniejszenie potrzeb pożyczkowych państwa o blisko 11 mld zł, dzięki czemu przyrost długu będzie wolniejszy.

Nastroje w Ministerstwie Finansów poprawiły się też w momencie, gdy Komisja Europejska oficjalnie zatwierdziła polską ścieżkę cięcia deficytu – z 7,9 proc. PKB w 2010 roku do 5,6 proc. PKB w tym i 2,9 proc. PKB w przyszłym roku.

Minister finansów zapewnia, że nie tylko obniży deficyt do wymaganych przez Brukselę 3 proc. PKB w przyszłym roku, ale nawet zlikwiduje go zupełnie już w 2015 roku. I to bez radykalnego ograniczania inwestycji. – Polska będzie miała w najbliższych latach największe inwestycje publiczne w Unii Europejskiej – zapewnił wiceminister finansów Ludwik Kotecki. – Relacja inwestycji publicznych do PKB kształtuje się w okolicach 6 proc., co oznacza, że jest o ok. 3 pkt proc. wyższa niż średnia w UE.

Deficyt zostanie obniżony dzięki zmniejszeniu składki do OFE, wprowadzeniu reguły wydatkowej w budżecie centralnym, ograniczeniu możliwości zadłużania się samorządów, konsolidacji finansów publicznych oraz wzrostowi podatków pośrednich. Chodzi głównie o podwyżkę od stycznia tego roku VAT o 1 pkt proc. i akcyzy na papierosy.

Rząd ma także ambitne plany cięcia zadłużenia w relacji do PKB. Jak poinformował parlamentarzystów wiceminister finansów Ludwik Kotecki, już w 2013 roku ma ono spaść w okolice 50 proc. PKB (w aktualizacji programu konwergencji zakładał jeszcze poziom 52,4 proc. PKB). Z kolei Jacek Rostowski, minister finansów, zaznaczył, że rząd planuje zmniejszyć poziom relacji długu do PKB do 40 proc. w 2018 roku. Według danych MF zadłużenie w 2010 r. wyniosło 747,9 mld zł, a liczone według metodologii unijnej – 776,8 mld zł. Różnica to głównie zobowiązania Krajowego Funduszu Drogowego, który się zadłuża, aby finansować budowę dróg.

[srodtytul]Czechy[/srodtytul]

[b]Kryzys w koalicji rządzącej, protesty społeczne oraz chaotyczne działania rządu utrudniają reformy[/b]

Cięcia fiskalne rozpalają emocje społeczne u naszych południowych sąsiadów. Stan czeskich finansów publicznych nie wygląda obecnie źle w porównaniu z polskimi, ale praski rząd zapobiegliwie je reformuje, by ściąć dług publiczny zbliżony do 40 proc. PKB. Zeszłoroczny deficyt finansów publicznych wyniósł 4,7 proc. PKB i był nieco niższy od planowanego. Tegoroczny deficyt początkowo wyznaczono na 4,4 proc., a kilka tygodni temu postanowiono ściąć do 4,2 proc. Ma to ułatwić lepszy od spodziewanego wzrost gospodarczy (prognozowany przez analityków nawet na 3 proc., wobec 2,2 proc. w 2010 r.) oraz plan konsolidacji fiskalnej, który jest na razie... bardzo chaotyczny.

– Trudno przewidzieć, jak duży będzie w tym roku deficyt, gdyż rząd cały czas przedstawia nowe pomysły. Nie wiemy nawet, kiedy i jak bardzo zostanie podwyższony VAT – wskazuje w rozmowie z „Parkietem” Vojtech Benda, ekonomista z banku ING.

Początkowo rządząca Czechami centroprawicowa koalicja chciała się powstrzymać od podwyżek podatków, skupiła się więc na cięciach wydatków. Obniżyła m.in. pensje w budżetówce o 10 proc. Zaczęła też reformować systemy ubezpieczeń zdrowotnych i emerytalnych, wprowadzając m.in. system OFE (reformy nie zostały jeszcze przyjęte przez Senat). Kilkuletni program konsolidacji fiskalnej przewiduje również, że niższa stawka VAT zostanie podniesiona z 10 do 14 proc. (wyższa, wynosząca 20 proc., pozostanie bez zmian).

W przyszłości ma obowiązywać jedna stawka, ale rząd nie ustalił jeszcze, czy ma ona sięgnąć 17,5 czy 19 proc.

Główną przeszkodą w przeprowadzeniu konsolidacji fiskalnej jest niestabilność polityczna. By partia ODS premiera Petra Necasa mogła rządzić ze stronnictwem TOP-09, musi mieć poparcie partii Sprawy Publiczne, która od dwóch miesięcy na przemian wchodzi i wychodzi z koalicji rządzącej. – Tu nie chodzi o program oszczędności budżetowych, ale o to, że Sprawy Publiczne zostały wyrzucone z rządu w wyniku skandali i dyktowały twarde warunki powrotu. To jest główna przeszkoda w konsolidacji fiskalnej w Czechach – twierdzi Benda.

[srodtytul]Słowacja [/srodtytul]

[b]Rządząca centroprawica konsekwentnie walczy z długiem publicznym [/b]

– Zmniejszenie deficytu finansów publicznych do 4,9 proc. PKB w 2011 r. oraz do 3 proc. w 2013 r. jest naszym najwyższym priorytetem – deklaruje Ivan Miklos, słowacki minister finansów.

Nasz południowy sąsiad miał w zeszłym roku deficyt wynoszący 7,9 proc. PKB (nieco więcej, niż prognozowano), a dług publiczny sięgnął u niego 35,4 proc. PKB. Słowacki, centroprawicowy rząd Ivety Radicovej nie zasypia jednak gruszek w popiele i poważnie bierze się do oszczędzania. Z początkiem 2011 r. podstawowa stawka VAT została podniesiona z 19 do 20 proc. (To jednak tylko tymczasowa podwyżka, która będzie obowiązywała przez rok). Podniesione zostały również inne podatki pośrednie, a cięcia fiskalne (głównie obniżki płac w strefie budżetowej) wyniosły około 2,5 proc. PKB. Słowacja jest członkiem strefy euro, więc jej rząd dmucha na zimne, starając się uporządkować finanse publiczne, zanim będzie za późno.

Eksperci uważają jednak, że nawet taki „prymus” reform fiskalnych może natrafić na trudności przy ich wdrażaniu. – Uważamy, że rząd wysyła bardzo pozytywny sygnał, nie odkładając konsolidacji fiskalnej na 2012 r., gdyż słowacki dług publiczny znacznie się zwiększył w trakcie kryzysu. W 2010 r. wynosił 41 proc. PKB, gdy na koniec 2008 r. jeszcze 27 proc. PKB. Myślimy jednak, że rządowi nie uda się w tym roku zmniejszyć deficytu finansów publicznych do prognozowanego poziomu, m.in. dlatego, że jego prognozy dotyczące wzrostu gospodarczego są nieco zbyt optymistyczne – wskazują analitycy Volksbanku.

– Rząd Ivety Radicovej jest w pełni oddany idei konsolidacji fiskalnej i wiele wskazuje na to, że poczyni wielkie postępy na tym polu. Jednakże spodziewamy się, że w 2011 r. deficyt finansów publicznych na Słowacji okaże się nieco wyższy od rządowego celu, głównie w związku ze słabszym od prognoz wzrostem gospodarczym i trudnościami we wdrażaniu oszczędności fiskalnych – twierdzą analitycy agencji ratingowej Fitch.

[srodtytul]Węgry[/srodtytul]

[b]Budżetowe cuda gabinetu Orbana wprawiają w zdumienie Europę [/b]

Zdecydowanie największe kontrowersje w naszym regionie wywołuje polityka stosunkowo małego państwa – Węgier. Dzieje się tak, odkąd ponad rok temu władzę w Budapeszcie objął rząd Victora Orbana i jego centroprawicowej partii Fidesz. Odebrali oni rządy socjalistom, którzy z jednej strony zaprowadzili państwo na skraj zapaści, z drugiej – byli chwaleni przez Zachód za śmiałe cięcia fiskalne w ostatnim roku swego panowania. Politycy

Fideszu wygrali wybory pod hasłami ulżenia drobnym przedsiębiorcom i gospodarstwom domowym. I, co w polityce rzadkie, poważnie potraktowali swoje obietnice. Zaczęli kombinować, jak naprawiać finanse publiczne, jednocześnie zdejmując podatkowe ciężary z Węgrów.

Rząd Orbana uchwalił pod koniec zeszłego roku kilkuletni plan konsolidacji fiskalnej, a później przeprowadził korzystne dla przedsiębiorców zmiany podatkowe. Wraz z nowym rokiem obniżył CIT z 16 do 10 proc. oraz wprowadził podatek liniowy od dochodów osobistych wynoszący 16 proc. Jednocześnie wprowadził wiele uszczuplających przychody do budżetu „reform”, takich jak legalizacja pędzenia palinki „na własny użytek”. Powstałą w ten sposób fiskalną dziurę gospodarczy nacjonalista Orban zapełnił za pomocą kontrybucji nałożonych głównie na obcy kapitał: specjalnych antykryzysowych podatków obciążających instytucje finansowe, duże sieci sprzedaży detalicznej, firmy komunikacyjne i paliwowe. Dokonał też faktycznej nacjonalizacji pieniędzy gromadzonych przez fundusze emerytalne. W efekcie deficyt finansów publicznych, wynoszący w 2010 r. 4,2 proc. PKB, zamienił się w nadwyżkę, która w tym roku sięgnie prawdopodobnie około 2 proc. PKB. W przyszłym roku, według rządowych prognoz, powróci jednak stosunkowo niewielki deficyt wynoszący 2,5 proc. PKB. Sporym problemem wciąż pozostaje dług publiczny. O ile na początku roku wynosił 81 proc. PKB, o tyle w lipcu spadł do 77 proc. PKB. Rząd chce go zmniejszyć w długim terminie poniżej 50 proc. PKB. Wielu analityków wątpi jednak, czy reformy fiskalne Orbana przyniosą długotrwałe pozytywne skutki.

– Działania Orbana są krokiem w dobrym kierunku, ale mogą się okazać niewystarczające. Rząd opiera się np. na zbyt optymistycznych prognozach wzrostu PKB. Spodziewamy się więc, że deficyt finansów publicznych będzie obniżany wolniej, niż przewiduje gabinet Orbana. Przyszłoroczny deficyt wyniesie prawdopodobnie 3,7 proc. PKB – mówi „Parkietowi” Peter Attard Montalto, strateg z Nomury.

Nawet najwięksi krytycy muszą jednak jedno Orbanowi przyznać: jego oszczędności dotykają w dużej mierze ludzi władzy, o czym świadczą m.in. cięcia zarobków najwyższych państwowych urzędników i projekt konstytucji przewidujący m.in. zmniejszenie liczby deputowanych w parlamencie.

[srodtytul]Litwa, Łotwa, Estonia [/srodtytul]

[b]Ostre reformy fiskalne zaczynają przynosić efekty. Rosyjskie zagrożenie tłumi społeczne niepokoje[/b]

Państwa bałtyckie stanowią przypadek szczególny na mapie Europy. Mimo bardzo ciężkiego kryzysu zdecydowały się na ostre zaciskanie pasa i zaczynają już na tym korzystać. Estonia ma najzdrowsze finanse publiczne w całej Unii Europejskiej – zeszły rok zakończyła niewielką nadwyżką w budżecie, ten rok zakończy zapewne ze śladowym deficytem finansów publicznych. Jej dług publiczny to około 6 proc.PKB. Estonia została za to „nagrodzona” wejściem do strefy euro z początkiem 2011 r.

Nieco inaczej sytuacja przedstawia się w przypadku Łotwy i Litwy. Pierwsze z tych państw, według prognoz Komisji Europejskiej, zetnie deficyt finansów publicznych z 7,7 proc. PKB w 2010 r. do 4,5 proc. PKB w 2011 r. (przy długu publicznym wynoszącym 48,2 proc. PKB). Litwa zaś zmniejszy w tym czasie deficyt z 7,1 do 5,5 proc. PKB (dług publiczny wyniesie w 2011 r. 40,7 proc. PKB). Kondycja ich finansów publicznych nie wygląda specjalnie rewelacyjnie w porównaniu np. z Czechami, ale nie jest też najgorsza. Kraje te większą część pracy wykonanej przy konsolidacji finansów publicznych mają już zresztą za sobą. Łotewski rząd przeforsował od końca 2008 r. oszczędności fiskalne warte 16 proc. PKB, litewski – warte 12 proc., a estoński – stanowiące 9 proc. PKB. Pasa zaciskano tam mocniej niż w Grecji czy w Hiszpanii. A mimo to rządy przeprowadzające te drastyczne cięcia nie zostały ukarane przez wyborców. W krajach bałtyckich nie doszło z powodu cięć do strajków generalnych, zamieszek i aktów skrajnie lewicowego terroryzmu. (Nie licząc krótkich zamieszek w Rydze i Wilnie w 2009 r.). Powody tej zadziwiającej dyscypliny społecznej wśród Bałtów są głównie geopolityczne. Destabilizacja państwa w greckim stylu mogłaby bowiem sprowokować agresywną reakcję Rosji lub przynieść władzę finansowanym przez Kreml oligarchom.

Wszystko więc wskazuje na to, że Litwa i Łotwa będą w następnych latach kontynuowały politykę budżetowych oszczędności. – Nasz cel się nie zmienia. Chcemy mieć finanse publiczne w dobrym stanie i euro jako walutę w 2014 r. – deklaruje Andrius Kubilius, premier Litwy.

[srodtytul]Rumunia i Bułgaria [/srodtytul]

[b]Niedocenieni prymusi reform (przeprowadzanych kosztem społeczeństwa)[/b]

– Naszym priorytetem jest konsolidacja fiskalna. Później zobaczymy, jak pobudzić wzrost gospodarczy – powtarza liberalny prezydent Rumunii Traian Basescu.

Jego kraj znalazł się w czasie kryzysu w dosyć niewesołej sytuacji. Musiał skorzystać w 2009 r. z 20 mld euro kredytu z Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Jednym z warunków otrzymania pomocy było wdrożenie drastycznych cięć fiskalnych. Liberalny rząd Emila Boca obniżył więc płace w budżetówce o 25 proc., a wiele zasiłków ściął o 15 proc. Trybunał Konstytucyjny co prawda zabronił mu redukować emerytury, ale rząd za pomocą kruczków prawnych znalazł sposób na faktyczne ich zmniejszenie. Ponadto podstawowa stawka VAT została podniesiona z 19 do 24 proc. Mimo tak drastycznych oszczędności kraj może liczyć w tym roku (według rządowych prognoz) na 1,5 proc. wzrostu gospodarczego. Przez Rumunię co jakiś czas przetaczają się protesty niezadowolonych pracowników budżetówki, a wahadło wyborcze przechyla się w stronę opozycyjnych socjalistów, ale rząd i prezydent są zdecydowani kontynuować konsolidację fiskalną. Basescu chce znaleźć oszczędności, m.in. przeprowadzając reformę samorządu terytorialnego czy zmniejszając zatrudnienie w administracji publicznej. Zamierza też wprowadzić do konstytucji limit długu publicznego.

Na razie kondycja finansów publicznych Rumunii jest lepsza niż Polski. Według prognoz Komisji Europejskiej rządowi uda się ściąć deficyt finansów publicznych z 6,4 proc. PKB w 2010 r. do 4,7 proc. PKB w 2011 r., ale dług publiczny wzrośnie w tym czasie z 30,8 do 33,7 proc. PKB.

Bardzo poważnie do konsolidacji fiskalnej podchodzi również bułgarski centroprawicowy rząd Bojko Borysowa. Jego minister finansów Symenon Djankow skupił się niemal wyłącznie na cięciach fiskalnych, pozostawiając stawki podatków PIT oraz CIT na najniższym poziomie w Unii Europejskiej wynoszącym 10 proc. (główna stawka VAT to 20 proc.). Poprawianie kondycji budżetu odbywa się m.in. dzięki zamrożeniu płac w budżetówce oraz zwiększeniu efektywności ściągania podatków. Bułgarskie społeczeństwo jest najbiedniejsze w UE, więc taka polityka pogrąża notowania rządu. Sprawia jednak, że Bułgaria należy do garstki państw Europy mających „porządek w finansach”. Jej deficyt finansów publicznych wyniósł w zeszłym roku zaledwie 3,2 proc. PKB i okazał się mniejszy od rządowych prognoz. W 2011 r. ma zostać ścięty do 2,7 proc. PKB. Dług publiczny Bułgarii ma wynieść zaledwie 18 proc. PKB. Paradoksem jest to, że kraj o tak zdrowych finansach publicznych ma bardzo niskie ratingi: BBB- u Fitcha, BBB w S&P, Baa3 w Moody’s.

[srodtytul]Słowenia [/srodtytul]

[b]Niepokój o spadek zostawiony przyszłym pokoleniom[/b]

– Obecnie sytuacja Słowenii nie jest porównywalna z położeniem Grecji, Irlandii oraz Portugalii. Mamy jednak świadomość, że jeśli dotychczasowe tendencje się utrzymają, będziemy tylko o włos od krytycznej sytuacji, a Słowenia może się stać kolejnym państwem strefy euro dotkniętym kryzysem – ostrzegł w maju Marko Kranjec, prezes słoweńskiego banku centralnego. Jego wypowiedź zaszokowała analityków, ale na szczęście pozostała niemal niezauważona przez rynki.

– Komentarz szefa słoweńskiego banku centralnego był całkowicie nie na miejscu. Słowenia nie ma nawet w małej części podobnych problemów jak Grecja – twierdzi Neil Shearing, ekonomista z Capital Economics.

Istotnie, Słowenia ma finanse publiczne w dużo lepszym stanie niż większość państw strefy euro, a także lepszym niż Polska. Dług publiczny tej bałkańskiej republiki wyniósł w zeszłym roku 38 proc. PKB, a deficyt finansów publicznych 5,6 proc. PKB. W tym roku, według prognoz Komisji Europejskiej, wzrosną one odpowiednio do 42,8 proc. PKB oraz do 5,8 proc. PKB.

Czemu więc osoba zajmująca arcypoważne stanowisko szefa banku centralnego odmalowuje sytuację w tak czarnych barwach? Jego słowa padły przed referendum w sprawie reformy emerytalnej. W trakcie tego plebiscytu, przeprowadzonego na początku czerwca, Słoweńcy odrzucili rządową propozycję podniesienia wieku emerytalnego ze średnio 60 do 65 lat. Dwumilionowa Słowenia rocznie wydaje 1,3 mld euro na dofinansowanie systemu emerytalnego – a suma ta rośnie z każdym rokiem, zatem fiasko reformy w długim terminie uderza w stabilność finansów publicznych. Słowa Kranjeca mogą więc się sprawdzić w bardzo długiej perspektywie czasowej. Dowodzą one również, że decydenci z naszego regionu coraz poważniej traktują kwestię dyscypliny fiskalnej. Paradoksalnie mogłaby się od nich uczyć Europa Zachodnia... [/ramka]

[email protected]

Analizy rynkowe
Bessa w pełnej okazałości
Gospodarka krajowa
Stopy nie muszą przewyższyć inflacji, żeby ją ograniczyć
Analizy rynkowe
Spadki na giełdach boleśnie uderzają w portfele miliarderów
Analizy rynkowe
Dywidendy nie takie skromne
Analizy rynkowe
NewConnect: Liczba debiutów wyhamowała
Analizy rynkowe
Jesteśmy na półmetku bessy. Oto trzy argumenty