Kluczowe pytanie, jakie zadawać mogą sobie analitycy techniczni, brzmi: czy osłabienie na warszawskiej giełdzie oznacza ostateczną zmianę trendu na spadkowy, czy może wciąż mamy do czynienia jedynie z korektą styczniowo-lutowego wystrzału w górę. Można znaleźć mocne argumenty zarówno za jednym, jak i drugim sposobem interpretacji wydarzeń.
Zacznijmy od zmiany trendu na spadkowy. Za tym, że mamy do czynienia z taką sytuacją, przemawia prosty fakt: nowe dołki. W minionym tygodniu WIG powiększył straty względem szczytu fali zwyżkowej. W piątek był najniżej od niemal trzech miesięcy. Cóż może być bardziej dosadnym potwierdzeniem trendu zniżkowego, niż nowe dołki? Przegląd wykresów poszczególnych spółek podpowiada jednocześnie, że niekiedy spadek notowań ma gwałtowny charakter.
Z drugiej strony można też znaleźć argumenty za tym, że w skali całego rynku trend spadkowy ma na razie ciągle tylko charakter krótkoterminowy. Jeśli tak jest, to trudno uzasadnić tezę o tym, że szanse na zwyżkę zostały na dobre pogrzebane. Być może mamy do czynienia jedynie z przedłużającą się korektą fali wzrostowej. Tempo osuwania się indeksu wyznaczone jest przez tempo podążania w dół 200-sesyjnej średniej kroczącej, wokół której od lutego oscyluje WIG.
Podobnych wątpliwości co do kierunku trendu nie ma natomiast, jeśli chodzi o dłuższy horyzont inwestycyjny. Od jesieni ub.r. WIG tkwi w szerokim trendzie bocznym. Ostatnie wydarzenia nie zmieniły tego stanu rzeczy. Przełomem byłoby albo wybicie w górę, czyli sforsowanie szczytów leżących w okolicy 42,5 tys. pkt, albo wybicie w dół, czyli pogłębienie ubiegłorocznych dołków.