Polskim inwestorom udało się przejść przez jesienną korektę nie tylko suchą nogą, czyli bez istotnego nadwerężenia ich portfeli, ale przede wszystkim bez uszczerbku na psychice. Nie można tego samego powiedzieć o Amerykanach, którzy, przyzwyczajeni do siły swojego rynku akcji, szczególnie w pierwszej połowie listopada musieli przeżyć dość spore rozczarowanie. Chociaż wydawało się, że po październikowych spadkach indeksy w USA dotarły do istotnych wsparć (takich, jak długoterminowe średnie), to do odbicia nie doszło. Wręcz przeciwnie – w nie do końca zrozumiałej reakcji na wynik wyborów, które nic nie zmieniły, rynek postanowił przetestować nerwy amerykańskich inwestorów. Szczególnie mocno oberwało się sektorowi technologicznemu, który przez poprzednie lata był liderem zwyżek. Notowania Apple spadły do poziomu najniższego od lutego, a kurs akcji IBM praktycznie wyzerował cały tegoroczny wzrost.
Choć druga połowa ubiegłego miesiąca była zdecydowanie lepsza dla indeksów akcji w USA, to zdołały one jedynie odrobić straty z powyborczej przeceny i powrócić powyżej przełamanych wcześniej poziomów wsparcia. Jednak sama świadomość możliwości wystąpienia trwalszej tendencji spadkowej, wzmacnianej gorszymi wynikami spółek i nadchodzącym klifem fiskalnym, spowodowała, że zarządzający amerykańskimi funduszami wpadli niemalże w panikę. Udział rynkowych „byków" był najniższy od dołków z października 2011 roku i czerwca 2012 roku. Biorąc pod uwagę to, w jaki sposób zazwyczaj kończy się taka panika, trzeba przyznać, że był to świetny wskaźnik sugerujący rychłe rozpoczęcie silnej fali zwyżek (wykres 1).
Sezonowo najlepsze są grudnie i stycznie
Zresztą nie był to jedyny taki element świadczący na korzyść rynku akcji. Jednym z głównych sygnałów przemawiających przeciwko kontynuacji przeceny okazał się wskaźnik zmienności VIX, który praktycznie nie drgnął w reakcji na spadki. Było to dość zaskakujące, biorąc pod uwagę jego skłonność do wyraźnego wzrostu podczas rynkowych korekt. Teraz pozostał na historycznie niskim poziomie, odbierając wagę spadkom indeksów, sugerując niejako ich bardzo ulotny charakter.
Jeszcze silniejszym czynnikiem podważającym znaczenie październikowo-listopadowych spadków amerykańskich indeksów giełdowych było zachowanie się innych, uważanych za bardziej ryzykowne, rynków akcji. Zarówno rynki wschodzące, jak i giełdy Europy Zachodniej stanęły w miejscu na kilka tygodni, przyglądając się z boku przecenie na nowojorskim parkiecie. Taki brak empatii ze strony europejskich inwestorów kontrastuje z dwiema niedawnymi falami silnej przeceny, jaka dotykała światowe giełdy w połowie ubiegłego roku i wiosną bieżącego roku. Za każdym razem słabość kursów akcji ze Starego Kontynentu potwierdzała siłę spadków w USA i nadawała im większego znaczenia. Tym razem było inaczej. Europa nie uległa presji, a każdą sposobność wykorzystywała na próbę wybicia się ponad niedawne szczyty. Początek grudnia pokazał, że ta próba może być tym razem udana. Tym bardziej że rynek akcji wszedł właśnie w najlepszy statystycznie okres dla giełdowych inwestorów. Zgodnie z sezonowością znaną z rynku amerykańskiego zarówno grudzień, jak i styczeń powinny być wzrostowe i przynieść prawie taką samą stopę zwrotu, jak w trakcie pozostałych 10?miesięcy. Dodatkowo szanse na pozytywne stopy zwrotu są w najbliższych dwóch miesiącach teoretycznie najwyższe spośród wszystkich miesięcy roku.
Głównym beneficjentem wychodzenia z globalnej stagnacji powinny być akcje notowane na rynkach wschodzących i zdołowanej Europy Zachodniej