Końca świata jednak nie było, święta też przeminęły, więc giełdowe życie zaczyna wracać do normalności. Swoją drogą, wbrew propagandzie marketingowej, dla Majów data 21 grudnia ponoć oznacza nie tyle koniec świata, lecz początek nowej, lepszej ery. Czy taka lepsza era nadejdzie także na warszawskim parkiecie, który od pięciu lat jest nękany krachami i huśtawką nastrojów? Niebawem zacznie się nowy rok, więc można nieco popuścić wodze fantazji. Od sierpnia ub.r. 5-letnia stopa zwrotu z indeksu WIG jest ciągle na minusie. Poprzednio z taką sytuacją mieliśmy do czynienia w okresie od połowy 2001 r. do połowy 2003 r. Pocieszające jest, że kiedy wreszcie marazm dobiegł końca indeksy wystrzeliły w górę, windując pięcioletnią stopę zwrotu do prawie 400 proc. w połowie 2007 r.
To porównanie brzmi optymistycznie, ale nawet jeśli ta wizja się sprawdzi, to nie ma żadnej gwarancji, że proces windowania stóp zwrotu w górę odbędzie się bezboleśnie. Na razie trend wzrostowy na warszawskim parkiecie jest bardzo wybiórczy. O ile zdominowany przez garstkę największych spółek (z KGHM, PZU i Orlenem na czele) WIG rośnie w tempie grożącym przegrzaniem koniunktury (statystycznie świetnym momentem na głębszą korektę jest połowa stycznia), to na szerokim rynku wcale nie jest tak wesoło. Gromadzący prawie 200 małych spółek WIG-Plus małymi kroczkami próbuje zbliżać się do podwójnego szczytu z lutego/marca br. Mocno skorelowany z WIG-Plus obliczany przez nas nieważony indeks giełdowy (obrazuje średnie zmiany kursów wszystkich spółek) od października tkwi w konsolidacji. Jeszcze gorzej prezentuje się gromadzący ok. 80 spółek indeks „groszówek" (firm notowanych poniżej 1 zł), który zawrócił w kierunku tegorocznego dołka. Wszystko to każe z pewną dozą krytycyzmu traktować doniesienia o wielkiej hossie na GPW.
Pytanie, czy fakty te traktować pesymistycznie (bo kursy małych spółek są w depresji), czy optymistycznie (bo w szerokim rynku tkwi ogromny potencjał)? To jeden z najważniejszych dylematów na nadchodzący rok.