Niższa inflacja i spadające stopy procentowe
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – tak można by podsumować gorsze niż przed rokiem dane makroekonomiczne. Efektem ubocznym postępującego spowolnienia gospodarczego jest – jak zwykle to bywa w takich sytuacjach – wyhamowanie inflacji. Przed rokiem uporczywie utrzymywała się ona w przedziale 4–5 proc., wiążąc ręce Radzie Polityki Pieniężnej i uniemożliwiając obniżki stóp procentowych. W maju RPP nieoczekiwanie zdecydowała się nawet na podwyżkę. Obecnie sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Ostatnie miesiące stały pod znakiem wyraźnego spadku inflacji, który umożliwił rozpoczęcie cyklu obniżek oficjalnych stóp procentowych i wyraźne obniżenie się rynkowych kosztów pieniądza.
Trzymiesięczna stawka WIBOR, będąca wyznacznikiem dla oprocentowania sporej części kredytów bankowych, jest na poziomie najniższym od prawie dwóch lat.
Niższe stopy to świetna wiadomość dla inwestorów giełdowych. Analitycy i zarządzający funduszami biorący udział w grudniowej debacie „Parkietu" zgodnie przyznali, że spadek stóp procentowych zgodnie z teorią winduje w górę wyceny akcji (według teorii finansów wartość akcji równa jest przyszłym zyskom, zdyskontowanym, czyli przeliczonym na chwilę obecną, za pomocą odpowiedniej stopy procentowej – im jest ona niższa, tym wartość akcji jest większa). Pozytywny wpływ obniżających się kosztów pieniądza na giełdę był w przeszłości widoczny także w praktyce. Poprzednie okresy szybkiego spadku WIBOR (rok 2005 i przełom lat 2008/2009) poprzedzały silną hossę na GPW.
Nawet jeśli stopy procentowe nie będą w kolejnych miesiącach spadać już tak szybko jak do tej pory, to rynkowi akcji powinno pomóc samo pozostawanie stóp na mocno obniżonym poziomie. Zwłaszcza że zmiany kosztów pieniądza oddziałują na gospodarkę z wielomiesięcznym opóźnieniem, tak więc ich pozytywne skutki będą w pełni widoczne dopiero wraz z upływem czasu.
Bardziej obiecująca sytuacja techniczna
Początek bieżącego roku zasadniczo odróżnia się od przełomu lat 2011/2012, jeśli chodzi o sytuację techniczną w dłuższym horyzoncie czasowym. To sugeruje, że niekoniecznie należy szczególnie przywiązywać się do analogii widocznych w krótkim, kilkutygodniowym, horyzoncie. Na początku ub.r. optymizm na giełdzie na dobre zaczął gasnąć, kiedy WIG dotarł do strefy silnego oporu wyznaczonej przez lokalne szczyty z końca sierpnia i października 2011 r. Ciągle żywa była wtedy jeszcze pamięć o przerażającym krachu z pierwszej połowy sierpnia, który wywołał znaczne odpływy pieniędzy z funduszy inwestycyjnych. Ostatecznie wspomnianego oporu nie udało się sforsować, co przyczyniło się do rozczarowania. Obecna sytuacja zupełnie nie przypomina tamtych wydarzeń. Po jesiennym wybiciu w górę z rocznego trendu bocznego WIG dużymi krokami zbliża się do szczytu z kwietnia 2011 r. (50330 pkt). Gdyby przyjąć optymistyczne założenie mówiące, że krach w sierpniu 2011 r. był jedynie korektą hossy rozpoczętej w 2009 r. (jeszcze przed rokiem założenie takie byłoby bardzo odważne, teraz wydaje się całkiem realistyczne), to można by oczekiwać, że przełamanie ubiegłorocznego szczytu tej hossy stanowiłoby impuls do dalszej zwyżki. Oczywiście istnieje ryzyko, że taka diagnoza techniczna okaże się błędna. Równie dobrze może się nie udać pokonać górki z wiosny 2011 r. Wówczas nadzieje na wielką hossę znów spotkałyby się z rozczarowaniem.