Co ciekawe, polscy inwestorzy, którzy zazwyczaj reagowali objawami rynkowej grypy na kichnięcie amerykańskich giełd, już po raz drugi z rzędu w ciągu ostatnich dwóch miesięcy zignorowali spadki w Stanach Zjednoczonych.
Patrząc na dynamiczne zwyżki na ostatniej sesji roku w USA, dzięki której tamtejsze indeksy zdołały zakończyć grudzień na lekkim plusie, ta zabawa w przeciąganie liny może się po raz kolejny opłacić krajowym inwestorom. Dowodzi tego również silny wzrost na światowych giełdach podczas pierwszej noworocznej sesji.
Zresztą nie tylko warszawski parkiet korzystał ostatnio na wywołanej obawami o sposób rozwiązania problemu fiskalnego klifu słabości giełd w USA. Również czołowe rynki europejskie korzystały z chwili, gdy uwaga inwestorów skierowana była na Amerykę, a nie na kłopoty na Starym Kontynencie. W szczególności spółki notowane na giełdzie frankfurckiej należały w ostatnich tygodniach do ulubionych tematów inwestycyjnych.
Możliwe schłodzenie nastrojów
Odwrót inwestorów od amerykańskich giełd przełożył się w grudniu na zachowanie rynków w Chinach i Japonii. Oba, z różnych powodów, ale z taką samą dynamiką, rozpoczęły odreagowanie wcześniejszej słabości. Z odpowiedniej perspektywy może się to okazać przełomowy moment dla tych największych azjatyckich rynków, które jeszcze kilka tygodni temu stały na skraju wojny (raczej handlowej niż militarnej) o niezamieszkałe wysepki.
Warto też zwrócić uwagę, że w ostatnich kilku tygodniach pojawiły się pewne rozbieżności w zachowaniu aktywów uznawanych za bardziej ryzykowne, które zazwyczaj poruszały się w podobnych trendach. Wzrost kursów spółek notowanych na rynkach wschodzących nie szedł ostatnio w parze ze zmianą cen większości surowców (zarówno przemysłowych, jak i energetycznych czy też rolnych). Domyślam się, że na zachowanie cen surowców wpływa stagnacja światowej gospodarki, która jest już faktem. Dlatego uważam, że rynki akcji nieco pospieszyły się w dyskontowaniu ekonomicznego odrodzenia na świecie.