Tylko w ciągu ostatniego miesiąca rentowność 10-letnich polskich obligacji wzrosła niemal o jedną trzecią. Wczoraj wciąż przeważali sprzedający, a rentowność długoterminowych papierów skoczyła do poziomu 4,55 proc. (najwyższego od września ub.r.). Czy można już mówić o bessie? Nasi rozmówcy twierdzą, że tak.
Bessa czy normalność?
Adam Zaremba, niezależny ekonomista, dopatruje się kilku przyczyn tak dużego skoku rentowności. Przecenę polskich 10-latek tłumaczy przede wszystkim wzrostem rentowności na rynkach zachodnich: amerykańskim oraz niemieckim. Dodatkowo na wzrost ten wpływ mają oczekiwania co do zaciskania polityki monetarnej na świecie. Inwestorzy przestali już bowiem liczyć na kontynuację cyklu obniżek stóp procentowych, w tym przez RPP.
– Jest to wreszcie powrót do normalności. Wykresy pokazywały, że premia z obligacji w ostatnich miesiącach albo nie występowała, albo nawet była ujemna. Jeśli więc weźmiemy pod uwagę inflację, okaże się, że inwestorzy nieraz byli nawet stratni – tłumaczy Adam Zaremba.
Wojciech Białek, główny ekonomista CDM Pekao, już dwa miesiące temu wieścił trudne czasy dla rynku obligacji. Wtedy Japonia przedstawiła plan walki z deflacją, a to spowodowało, że roczna zmiana procentowa rentowności polskich 10-latek spadła poniżej 30 proc.
Z kolei Krzysztof Stępień, główny analityk Opera TFI, przekonuje, że na rynku możemy mieć do czynienia z przereagowaniem. Może bowiem zdarzyć się, że rentowność dojdzie do 4,8 proc., a nawet 5 proc. – To może być jednak poziom chwilowy, aby następnie nastąpiło uspokojenie – prognozuje analityk Opera TFI.