Zdecydowana większość akcji na warszawskim parkiecie jest notowana w systemie ciągłym. Nieliczne trafiają do notowań jednolitych, czyli na tzw. podwójny fixing. Zgodnie z obowiązującymi obecnie regulacjami, zarząd GPW może postanowić o wprowadzeniu instrumentów finansowych do innego systemu notowań niż ciągły, biorąc pod uwagę m.in. liczbę i wartość akcji wprowadzanych do obrotu, a także prognozowaną płynność obrotu oraz ich specyfikę.
System notowań jednolitych kojarzy się inwestorom przede wszystkim z potencjalnymi bankrutami, lub kandydatami do delistingu. – To tylko część prawdy. Takie spółki jak Berling czy Będzin regularnie wypłacają dywidendy. Perełką tego roku jest z pewnością Elzab, który skokowo poprawia wyniki – zwraca uwagę Krzysztof Pado, analityk DM BDM. Rzeczywiście, narastająco w trakcie trzech kwartałów 2013 r. skonsolidowane przychody Elzabu wzrosły do 80,7 mln zł z 52 mln zł. Jeszcze większą poprawę widać na poziomie zysków. Operacyjny poszedł w górę do 12,9 mln zł z 3 mln zł, a czysty zarobek do 10,7 mln zł z 0,9 mln zł.
Uwaga na płynność
Również Łukasz Rosiński, dyrektor zarządzający DM Infinity8 ocenia, że dużym nadużyciem byłoby wrzucenie wszystkich spółek notowanych w systemie jednolitym do jednego worka. – Wśród firm w notowaniach jednolitych są interesujące i warte rozważenia inwestycje, takie jak m.in. Bioton, Berling, Best, Elzab, Fam czy Megaron – wskazuje. Jego zdaniem te spółki można zaliczyć do potencjalnie interesujących ze względu na ich fundamenty. – A czynnikiem, który spowodował, że znalazły się w notowaniach jednolitych, jest przede wszystkim skrajnie niska płynność obrotu – mówi.
Zdecydowana większość spółek notowanych w systemie jednolitym nie cieszy się dużym zainteresowaniem giełdowych graczy, a najlepszym tego przykładem są statystyki, dotyczące wolumenu obrotu. Nie należy do rzadkości sytuacja, gdy na akcjach poszczególnych spółek w ciągu dnia nie jest zawierana żadna transakcja. – Płynność rzeczywiście jest tu problemem. Inwestorom instytucjonalnym trudno zająć pozycję, a jeszcze trudniej później wyjść z takich inwestycji przez rynek, więc analitycy pomijają takie spółki – mówi Pado. Wtóruje mu Dominik Niszcz, ekspert z Domu Maklerskiego Raiffeisen.
– Analitycy biur maklerskich raczej nie biorą tych spółek pod uwagę ze względu na zbyt niską płynność. Natomiast z punktu widzenia inwestora indywidualnego, który gotów będzie utrzymywać akcje w portfelu przez dłuższy czas, może to być interesująca inwestycja – podkreśla Niszcz. Zwraca uwagę, że zazwyczaj te spółki, gdzie obrót jest mały, wyceniane są z dyskontem ze względu na szerszy spread i potencjalne trudności ze sprzedażą większej pozycji. – Dlatego cierpliwi, długoterminowi gracze mogą szukać w tym segmencie okazji inwestycyjnych, ponieważ mają szansę uzyskać dodatkową premię za trzymanie aktywów charakteryzujących się obniżoną płynnością – mówi analityk. Zaznacza jednocześnie, że jeśli w przyszłości dana spółka przejdzie na rynek notowań ciągłych albo pojawi się strategiczny inwestor, ogłaszając wezwanie, wtedy dyskonto powinno zniknąć.