Koniec miesiąca to zawsze dobra okazja, by odetchnąć od natłoku bieżących informacji i na sytuację rynkową spojrzeć przez pryzmat długofalowych trendów. Najprościej dostrzec je, badając wykresy w układzie miesięcznym (czyli uwzględniające tylko kursy z końca każdego miesiąca, a nie każdego dnia, jak w przypadku wykresów dziennych).
Tym razem rozwój wydarzeń jest wyjątkowo godny odnotowania. WIG, czyli główny indeks warszawskiego parkietu, zdołał wydostać się wreszcie z męczącego trendu bocznego, w jakim tkwił od jesieni 2013 r. Tym samym znalazł się najwyżej od jesieni 2007 roku. Mamy więc wreszcie nowy szczyt hossy trwającej (z dużą przerwą w II poł. 2011 r.) od wiosny 2009 r. WIG dołącza w końcu do globalnych indeksów, takich jak S&P 500 czy DAX.
Kolejna dobra wiadomość jest taka, że wraz z wybiciem w wykonaniu WIG-u trend wzrostowy na GPW nabrał bardziej „demokratycznego", powszechnego wymiaru. Wieloletnie maksimum ustanowił także kojarzony ze spółkami średniej wielkości mWIG40. Z kolei indeks „maluchów" sWIG80 co prawda ma jeszcze pewien dystans do szczytu hossy ustanowionego w listopadzie 2013 r., ale i tak jest na poziomie najwyższym od roku.
Z punktu widzenia prostej analizy technicznej mamy zatem sygnały potwierdzające hossę. Czy jednak kierunek trendu jest „słuszny" także pod względem analizy fundamentalnej? Zestawmy kilka czynników, o których regularnie piszemy w naszych artykułach.
Po pierwsze, nowe szczyty są w pewnym stopniu efektem dopasowania wycen polskich akcji do rynków zachodnich, gdzie wcześniej doszło do wyraźnego przeszacowania w górę (ang. re- -rating) rozumianego jako wzrost wskaźników ceny do prognozowanych zysków spółek (P/E). Amerykański S&P 500 notowany jest z P/E rzędu 17, a niemiecki DAX – 15. W kwietniu analogiczny wskaźnik dla spokrewnionego z WIG indeksu MSCI Poland prawdopodobnie przekroczył poziom 14 (dokładne dane poznamy na początku maja). Mimo wzrostu wycen i tak pozostaje zatem dyskonto względem zachodnich odpowiedników.