Maklerzy, szczególnie ci związani z biznesem detalicznym, w ten rok wchodzi ze sporymi nadziejami. Co prawda nikt nie oczekiwał, że inwestorzy indywidualni nagle zaczną szturmować biura drzwiami i oknami. Bardziej chodziło o przeświadczenie, że już gorzej być nie może, a przy splocie korzystnych czynników uda się zaktywizować tych, którzy mają otwarte rachunki maklerskie i przyciągnąć choć trochę nowych osób na rynek. Dziewięć miesięcy tego roku brutalnie jednak zweryfikowało poglądy brokerów. Nadzieje okazały się płonne. Otoczenie rynkowe nie dość, że się nie poprawiło, to obecnie wygląda jeszcze gorzej niż na początku roku. Magicznego splotu sprzyjających okoliczności też nie było. Detaliczny biznes maklerski jest wymagający i – co gorsza – taki może pozostać w najbliższym czasie.
Liczy się trend i IPO
Inwestorzy indywidualni to specyficzna grupa graczy. Kochają trend wzrostowy (chociaż w zasadzie kto go nie kocha?). W odróżnieniu jednak od innych grup inwestorów detal tłumnie pojawia się na rynku dopiero wtedy, kiedy ów trend jest już w końcowej fazie. I tutaj możemy, jak prawdziwi Polacy, zacząć narzekać. Wyraźny trend wzrostowy na naszym rynku jest niczym Yeti. Niby większość wierzy, że istnieje, kilka osób podobno nawet go widziało, ale od dobrych kilku lat pozostaje tylko legendą przekazywaną z ust do ust. Nasz rynek w ogóle w ostatnim czasie stał się bardzo specyficzny. Kiedy jeszcze nie tak dawno światowe indeksy biły kolejne rekordy u nas w najlepsze trwał trend boczny. Kiedy świata dotknęła korekta, u nas również zagościły spadki, sprowadzając indeksy na niższe poziomy.
Liczby zresztą mówią same za siebie. WIG20 od początku roku stracił ponad 7 proc. No dobrze, powie ktoś, zostawmy WIG20, którym interesują się przede wszystkim najwięksi gracze, a spójrzmy na ulubieńców detalu, czyli średnie i małe spółki. Rzeczywiście tutaj sytuacja wygląda już nieco lepiej. Dzięki odbiciu z ostatnich dni mWIG40 jest ponad 7 proc. nad kreską, sWIG80 zaś aż 11 proc. Zaczyna wyglądać to całkiem nieźle? Owszem, ale nie dla inwestorów indywidualnych.
Detal potrzebuje kilkudziesięcioprocentowych stóp zwrotu, informacji o wielkich zwyżkach nie tylko w prasie specjalistycznej, ale także w telewizji śniadaniowej, a także pani z zieleniaka, która oprócz pomidorów zacznie namawiać nas na zakup akcji (bo sama kupiła walory spółki X, zarobiła duże pieniądze, chociaż na razie głównie są to zyski na papierze i sugeruje, że niedługo będziemy musieli poszukać sobie nowego zieleniaka). Na razie jednak na to się nie zanosi. Zbliżająca się podwyżka stóp procentowych w Stanach Zjednoczonych, obawy o kondycję Chin i globalny wzrost gospodarczy każą z dużą dozą ostrożności podchodzić do inwestycji giełdowych. A nawet jeśli świat okaże się dla nas łaskawy to do gry wejdą nasi politycy, którzy albo coś rozmontują, albo nałożą dodatkowe podatki, które wszystkim odbiją się czkawką.
Jeśli nie rynek wtórny, to może rynek pierwotny? Wszak wiadomo, że detal równie mocno jak trend wzrostowy kocha oferty publiczne, w szczególności te przeprowadzane przez Skarb Państwa. Uczciwie trzeba przyznać, że rynek IPO w tym roku nieco się odrodził. Byliśmy świadkami debiutu Idea Banku, Wirtualnej Polski czy też firmy Uniwheels. Moment kulminacyjny miał jednak nadejść jesienią. W ramach programu „Akcjonariat obywatelski" przeprowadzona miała być oferta Banku Pocztowego. Wielu brokerów liczyło, że właśnie to wydarzenie pomoże rynkowi. Co prawda mało kto liczył, że przed biurami będą ustawiać się kolejki, tak jak to było np. w przypadku zapisów na akcje GPW (w sumie w ofercie wzięło udział 323 tys. inwestorów indywidualnych), to jednak część domów maklerskich wierzyła, że przy tej okazji uda im się pozyskać i co najważniejsze zatrzymać na dłużej na rynku nowe osoby. Koniec tej historii wszyscy znamy. IPO Banku Pocztowego w tym roku nie będzie, a na horyzoncie nie widać oferty, która mogłaby rozpalić do czerwoności emocje „ulicy".