Niestety, lipcowe, „cudowne" ozdrowienie warszawskiego parkietu okazało się trudne do utrzymania, a do tego zawężone do kilku największych spółek. Jedynie Wall Street oparła się wszelkim przeciwnościom. Nowe maksima indeksów oraz pobicie historycznego rekordu trwania hossy z jednej strony „otworzyło oczy niedowiarkom", a z drugiej wprowadziło amerykańskie parkiety na nieznane wody.
Ani kwestia wojen handlowych, ani mocny dolar, ani nieuchronne podwyżki stóp przez Fed, ani wreszcie „turecka" panika nie były w stanie zepchnąć amerykańskiej giełdy z torów trendu wzrostowego. Na kolana padły za to rynki wschodzące, uginając się pod ciężarem kolejnej fali umocnienia dolara, która unaoczniła kruchość kilku najbardziej zagrożonych gospodarek emerging markets, z turecką na czele. Wzrost wartości waluty Stanów Zjednoczonych wobec euro czy jena nie był w ostatnich trzech miesiącach może bardzo znaczący, ale już wobec walut poszczególnych rynków rozwijających się bił rekordy. Indeks walut emerging markets tworzony przez bank JP Morgan (w przeciwieństwie do indeksu MSCI jest tu mniej Chin, a znacznie więcej np. Turcji, brak Korei oraz Tajwanu) spadł w końcówce sierpnia poniżej poziomu zanotowanego podczas „chińskiej" paniki ze stycznia 2016 roku.
Co z rynkami wschodzącymi?
Takie umocnienie się głównej światowej waluty rezerwowej odbiło się negatywnie także na notowaniach wielu surowców, ze złotem i miedzią na czele. Siła względna akcji rynków wschodzących wobec spółek z rynków rozwiniętych spadła w okolice wieloletniego minimum odnotowanego na początku 2016 roku (testowanego jeszcze raz po zwycięstwie wyborczym Donalda Trumpa). Praktycznie cała przewaga, jaką zdołała wypracować ta ulubiona w latach 2016–2017 przez inwestorów klasa aktywów, została zniwelowana w ciągu zaledwie kilku miesięcy.
Obraz, jaki wyrysował się na rynkach wschodzących w ostatnich dwóch latach, wciąż (a nawet coraz bardziej) przypomina mi dokonania tego segmentu rynku z lat 1999–2001. Również wtedy, po dołku ustanowionym w czasie kryzysu rosyjskiego z sierpnia 1998 roku, akcyjne indeksy emerging markets odzyskiwały siłę, aby po kilkunastu miesiącach zacząć ją tracić w obliczu rosnących stóp procentowych i mocnego dolara. Proces powolnego uklepywania dna na tych rynkach (w relacji do świata) trwał aż do końcówki 2001 roku, czyli prawie 40 miesięcy. Co ciekawe, bardzo podobny schemat rozegrał się 16 lat wcześniej, gdy rynki wschodzące od grudnia 1982 roku aż do połowy 1986 roku (44 miesiące) nie mogły na trwałe podbić amerykańskich i europejskich parkietów. Uznając powyższe przypadki za wzorzec, trwałej odbudowy na emerging markets należałoby oczekiwać dopiero wiosną lub latem 2019 roku. W tym samym okresie również amerykański dolar powinien (zgodnie z cyklicznym wzorcem) przejść do defensywy. Oznacza to niestety, że rynki wschodzące będą wciąż wystawiały nerwy inwestorów na próbę. W czasach zacieśniania polityki monetarnej przez Fed oraz w erze wojen handlowych ofiary są nieuniknione. Najczęściej stają się nimi najsłabsze ogniwa światowej gospodarki, uzależnione od dostępności zagranicznego finansowania. Tak było np. z Polską w okresie stanu wojennego czy z azjatyckimi tygrysami oraz Rosją dwie dekady temu. Tak jest i dziś z Argentyną, Chile czy Turcją.
Niestety, ofiarą tureckiego zamieszania stały się europejskie parkiety, a szczególnie notowane na nich banki z ekspozycją na dług firm znad Bosforu. Dodatkowo, nawracające od wiosny obawy o destabilizację strefy euro w związku z polityczną rozgrywką we Włoszech oraz pogorszenie się perspektyw niektórych europejskich eksporterów w wyniku sporów handlowych przyczyniły się do wyraźnej słabości giełd strefy euro. Po raz kolejny (podobnie jak w przypadku rynków wschodzących) okazało się, że jednomyślne uwielbienie (przeważenie w portfelach) przez inwestorów tanich akcji z Europy Zachodniej, z jakim mieliśmy do czynienia pod koniec ubiegłego roku, zostało boleśnie zweryfikowane przez rynek. W relacji do światowego indeksu akcji, gdzie prym wiodą USA, indeks strefy euro wyrównał właśnie historyczny dołek z połowy 2016 roku („brexitowy").