Przed tygodniem zastanawialiśmy się, kiedy podwyżki stóp procentowych w USA mogą – zgodnie z historycznymi wzorcami – uśmiercić boom w gospodarce i na giełdzie, tak jak to było w roku 2007 czy też 2000. Odpowiedź była dość optymistyczna (czyli: jeszcze nie teraz). Co nie zmienia faktu, że odliczanie trwa, a ów boom jest już mocno podstarzały. W ostatnim tygodniu dostaliśmy na to kolejny dowód.
Powszechnie znany wskaźnik nastrojów konsumentów (Consumer Confidence Index) Conference Board podskoczył do 138,4 pkt. To oznacza, że już bardzo niewiele brakuje mu do jednego z najwyższych w historii odczytów z jesieni 1968 r. (142,3 pkt). Jednocześnie wskaźnik przemierza systematycznie ścieżkę znaną dobrze z bliższego nam okresu – lat 90. Po raz pierwszy przekroczył on podobny poziom (138 pkt) w połowie 1998 r. Potem po chwilowej przerwie (obawy związane z kryzysem rosyjskim) wznowił marsz w górę, który trwał aż do stycznia 2000 r. (144,7 pkt).
Jakie są implikacje tych faktów? Według historycznych kryteriów jest jasne, że boom w amerykańskiej gospodarce (nastroje konsumentów) i na Wall Street (proporcja akcji do wszystkich aktywów) jest w dojrzałej, finałowej fazie. Dobra wiadomość jest taka, że nie są to jeszcze poziomy gwarantujące z historycznego punktu widzenia rychłą śmierć tego boomu. Ewidentnie wskaźniki kroczą po ścieżce z lat 90., a do tamtych szczytów jeszcze trochę brakuje. Te wnioski wpisują się też w nasze konkluzje sprzed tygodnia, z których wynikało, że do uśmiercenia boomu potrzeba jeszcze co najmniej kilku podwyżek stóp procentowych Fedu, a to z kolei wymaga czasu.
Gdyby brać dosłownie zachowanie S&P 500 z dwóch historycznych przypadków, to należałoby założyć, że hossa będzie kontynuowana przez jakieś półtora roku–dwa lata, czyli powinna się skończyć gdzieś w 2020 r. W tym czasie indeks mógłby – według historycznych wzorców – urosnąć jeszcze o 15–30 proc. (w dość niejednostajnym tempie).
To wpisuje się w diagnozę jednego z amerykańskich brokerów – Evercore ISI – który kolejny wystrzał wskaźnika nastrojów konsumentów skomentował jako dowód na to, że „siła amerykańskiej gospodarki jest ciągle niedoceniana".