Z europejskiej, a szczególnie niemieckiej, gospodarki nie przestają napływać negatywne informacje i sygnały. Ich kumulacja musiała w końcu znaleźć odzwierciedlenie na parkietach naszego kontynentu.
Europejskie obawy przenoszą się na Wall Street
Czarę goryczy przelały nie tylko fatalne dane o sięgającym 7,4 proc. grudniowym spadku produkcji przemysłowej w Niemczech, ale także coraz bardziej pesymistyczne prognozy publikowane przez główne ośrodki analityczne. Do tego chóru w miniony czwartek dołączyła Komisja Europejska, która obniżyła przewidywane tempo wzrostu gospodarczego w Niemczech z 1,8 do 1,1 proc. na 2019 r. oraz dla strefy euro z 1,9 do 1,3 proc., sygnalizując jednocześnie, że spowolnienie potrwa dłużej, niż się wcześniej spodziewano.
W tej sytuacji trudno się dziwić, że indeks giełdy we Frankfurcie spadł w czwartek o 2,7 proc., najmocniej od grudnia ubiegłego roku, i niebezpiecznie zbliżył się do 11 000 punktów, czyli do poziomu mogącego stanowić techniczne wsparcie. Czy ono wytrzyma, przekonamy się zapewne już w najbliższych dniach, ale słabe fundamenty makroekonomiczne nie dają wielkiej nadziei na hossę na europejskich parkietach. Mocno w dół poszły także pozostałe wskaźniki w Niemczech grupujące spółki małe, średnie oraz firmy sektora technologicznego.
Perspektywy amerykańskiej gospodarki na razie aż tak złe nie są, choć kłopoty mogą się pojawić szybciej, niż się oczekuje. Między innymi z powodu niedawnego kilkutygodniowego zawieszenia działalności części rządowej administracji, którego konsekwencje mogą być widoczne w dynamice PKB już wkrótce, zanim przyjdzie czas na „właściwe", cykliczne spowolnienie. Na razie nastroje na nowojorskim parkiecie popsuły wieści z Europy, a także pogłoski, że może nie dojść do zapowiadanego spotkania Donalda Trumpa z Xi Jinpingiem, co sugerowałoby brak postępów w negocjacjach dotyczących relacji między USA i Chinami. Zresztą korekta już się Wall Street „należała", biorąc pod uwagę, że S&P500 od ubiegłorocznego grudniowego dołka zyskał 16,5 proc. I wszystko wskazuje na to, że korekta w końcu nadeszła. Bilans pierwszych czterech sesji minionego tygodnia dla S&P500 wychodzi co prawda na zero, ale czwartkowy, niemal 1-proc. spadek i naruszenie w ciągu dnia poziomu 2700 punktów to pierwsze wyraźne jej oznaki.
Realizacja zysków zdaje się zbliżać także na rynkach wschodzących, którym dodatkowo w ostatnich dniach szkodzi umacniający się dolar. MSCI Emerging Markets nie zdołał trwale pokonać szczytu z sierpnia ubiegłego roku i od środy rozpoczął korekcyjny ruch w dół.