Choć wydawałoby się, że kierunki działań w polityce pieniężnej głównych banków centralnych są jasno określone, to jednak wątpliwości jest sporo, szczególnie w odniesieniu do amerykańskiej Rezerwy Federalnej.
Fed podzielony, EBC zdeterminowany
Pojawiły się one już w trakcie konferencji prasowej po lipcowym posiedzeniu Komitetu Otwartego Rynku, gdy Jerome Powell zasygnalizował, że obniżka stóp procentowych to raczej element dostosowania niż początek nowego cyklu łagodzenia polityki. Jeśli dodać do tego decyzję o wcześniejszym zakończeniu procesu redukowania sumy bilansowej Fedu, obraz daleki jest od jednoznaczności. Nie rozjaśniła go w najmniejszym stopniu publikacja zapisu dyskusji z poprzedniego posiedzenia. Wynika z niego jedynie tyle, że opinie przedstawicieli komitetu są bardzo zróżnicowane, od przekonania, że stopy procentowe są na odpowiednim poziomie i nie należy ich zmieniać, po gotowość ich cięcia o 0,5 punktu procentowego. Nic więc dziwnego, że inwestorzy z niecierpliwością czekali na bardziej jednoznaczne sygnały, jakie miałyby pojawić się w trakcie dorocznego sympozjum bankierów centralnych i finansistów w Jackson Hole. Z kolei publikacja protokołu z lipcowego posiedzenia EBC jedynie potwierdziła determinację tego gremium w dążeniu do zahamowania niekorzystnych tendencji w gospodarce strefy euro, a także troskę o to, jak wzmocnić stymulację, nie podsycając jednocześnie obaw o jej kondycję i perspektywy. Te ostatnie nie są zaś najlepsze, skoro mówi się już całkiem konkretnie o stymulacji fiskalnej w Niemczech, a kwestia użycia tego narzędzia pojawiła się też w wypowiedziach Donalda Trumpa.
Oczekiwanie na Jackson Hole nie powodowało jednak nadmiernej nerwowości na rynkach finansowych, choć sytuacja była dość zróżnicowana. Mimo wahań nastrojów S&P 500 do czwartku zyskiwał nieco ponad 1 proc. i trzymał się powyżej 2900 punktów. Na inwestorach nie zrobiły większego wrażenia negatywne sygnały dotyczące amerykańskiej gospodarki. Według wstępnych szacunków przemysłowy PMI znalazł się poniżej krytycznej bariery 50 punktów, a wskaźnik dla usług niebezpiecznie się do niej zbliżył. Z kolei nieco lepsze niż się spodziewano odczyty dla strefy euro i głównych gospodarek naszego kontynentu raczej nie wpłynęły pozytywnie na nastroje na giełdach. Co prawda DAX w trakcie pierwszych czterech sesji minionego tygodnia szedł w górę o 1,6 proc., ale w czwartek po publikacji wskaźników PMI, zanotował spadek i cofnął się poniżej 11 800 punktów. MSCI Emerging Markets zyskiwał w skali tygodnia niespełna 0,3 proc., ale czwartkowy spadek o 1,3 proc. świadczy o rosnącej nerwowości.
Niejednoznaczna była sytuacja na rynku walutowym. Indeks dolara wskazywał na osłabienie amerykańskiej waluty, ale jednocześnie kurs euro wobec dolara znalazł się na poziomie najniższym od maja 2017 r., zbliżając się do poziomu 1,1 dolara za euro. Ostatnie dni przyniosły wyhamowanie spadkowej tendencji rentowności obligacji skarbowych. Rentowność amerykańskich papierów dziesięcioletnich powróciła w czwartek do poziomu powyżej 1,6 proc.
Pod presją
Ostatnie dni przyniosły potwierdzenie słabości warszawskiego parkietu. Co prawda w skali pierwszych czterech sesji minionego tygodnia indeks naszych największych spółek zyskał nieco ponad 2 proc., a więc znacznie więcej niż wskaźnik rynków wschodzących, ale to niewielkie pocieszenie. Od początku roku WIG20 traci prawie 7,5 proc., podczas gdy MSCI Emerging Markets zyskuje ponad 2 proc. Optymiści za dobrą monetę przyjmą udaną czwartkową obronę poziomu 2100 punktów i potraktują pewnie ten fakt jako dobry znak przed mającą nastąpić 26 sierpnia kolejną redukcją udziału polskich akcji w składzie MSCI EM. Euforii jednak trudno się spodziewać, bowiem kierunek ruchu naszego rynku jest wyraźnie określony. Szansy na odreagowanie można upatrywać w obronie ważnego poziomu wsparcia, jednak warunkiem niezbędnym ewentualnej zwyżki jest poprawa nastrojów w otoczeniu. Giełdowe statystyki po raz kolejny pokazały kto rządzi na parkiecie przy Książęcej. Udział inwestorów zagranicznych w obrotach akcjami w I półroczu wyniósł 59 proc. i był minimalnie niższy niż przed rokiem. Niewielki wzrost aktywności rodzimych graczy raczej nie przyczynił się do poprawy koniunktury. Można podejrzewać, że stali oni po stronie podaży, co potwierdzają dane dotyczące przepływów kapitału w funduszach inwestycyjnych i emerytalnych. Strategie akcyjne nadal są zdecydowanie w niełasce.