Diagnostyka trafi pod strzechy

WYWIAD | PROF. CARL WITTWER z profesorem patologii i inżynierii biomedycznej na Uniwersytecie Utah, współzałożycielem firmy BioFire rozmawia Grzegorz Siemionczyk

Publikacja: 16.04.2019 14:25

Diagnostyka trafi pod strzechy

Foto: Archiwum

Przyjechał pan do Warszawy na zaproszenie Scope Fluidics. Czy system PCR|ONE, jeden z projektów tej firmy, nie stanowi konkurencji dla systemu FilmArray, który rozwinął pan w firmie BioFire, dziś należącej do BioMerieux?

Niezupełnie. Oba systemy korzystają z tej samej technologii, czyli PCR (reakcja łańcuchowa polimerazy wykorzystywana do detekcji genów – red.). Oba też mają zastosowanie w diagnostyce medycznej, ale inne. FilmArray służy do szybkiej identyfikacji, jaki czynnik chorobotwórczy wywołał dane objawy. Np. objawy grypopodobne mogą być spowodowane przez wirusy, bakterie, pasożyty lub inne mikroorganizmy, a w zależności od tego trzeba zastosować inną terapię. FilmArray pozwala to określić w ciągu około godziny. Z kolei PCR|ONE pozwala szybko wykrywać choroby zakaźne u osób przyjmowanych do szpitala.

Czy któryś z tych systemów mógłby zostać zmodyfikowany tak, aby wykonywał te same zadania co drugi?

Teoretycznie tak. Ale w praktyce te urządzenia dość istotnie się różnią, co wynika z tego, że w zakresie PCR zachodzi szybki postęp. Dotyczy on przede wszystkim szybkości diagnostyki oraz liczby genów, które można zidentyfikować. FilmArray jest wystarczająco szybki na potrzeby badań laboratoryjnych, a jego zaletą jest to, że pozwala rozpoznać wiele patogenów. PCR|ONE jest jednak szybszy, co w przypadku chorób zakaźnych ma duże znaczenie. Może być wykorzystywany w izbach przyjęć i gabinetach lekarskich.

Czyli na rynku nowoczesnej diagnostyki zwycięzca nie bierze wszystkiego? Nie ma renty z tytułu pierwszeństwa? Drążę ten temat, bo z perspektywy laika FilmArray i PCR|ONE to podobne urządzenia. Zastanawiam się więc, jaki potencjał ma ten drugi system, skoro pierwszy jest już od lat w sprzedaży. Może inwestorzy powinni uznać, że lepiej jest sfinansować jego ulepszenie, niż tworzyć coś nowego?

Na tym rynku konkurencja działa tak jak na większości innych. Pionierzy początkowo dominują, także za sprawą ochrony patentowej, ale ich sukces przyciąga innych graczy, którzy potrafią robić to samo, tylko szybciej, lepiej i taniej. Obecnie BioFire ma 80 proc. rynku diagnostyki źródeł symptomów. Spodziewam się jednak, że ten udział będzie malał. Technologia się poprawia, nowe systemy diagnostyczne mogą być lepsze od starych. Dla dominujących podmiotów to oczywiście nie są dobre wiadomości, ale z naukowego i medycznego punktu widzenia ta konkurencja jest zjawiskiem pozytywnym.

Szybciej, lepiej i taniej – to w biznesie często uchodzi za tzw. nieosiągalną triadę. Firma może coś robić szybciej i lepiej, ale za to drożej. Może też robić to szybciej i taniej, ale ze stratą jakości itd. W branży biotechnologicznej można dokonać postępu na wszystkich tych frontach jednocześnie?

Nie powiedziałbym, że jest to normą, ale jest to możliwe. Dzieje się tak za sprawą postępu technologicznego. Widać to w dziedzinie PCR. Przyspieszenie tej reakcji może iść w parze z poprawą jej jakości i obniżeniem kosztów. Ale spółka może odnieść sukces na rynku, nawet jeśli uda się jej wyróżnić tylko na jednym z tych trzech frontów. Wynika to z tego, że ta sama technologia może mieć różne zastosowania. W niektórych z nich bardziej liczy się prędkość, w innych cena, a w jeszcze innych jakość, kompleksowość. Przykładem może być masowe równoległe sekwencjonowanie DNA. Ten proces zapewnia więcej informacji niż starsze metody sekwencjonowania, ale nie jest ani tańszy, ani szybszy.

Czym więc powinien się kierować inwestor, który chciałby zaangażować trochę kapitału w branżę biotechnologiczną? Powinien postawić na ugruntowaną firmę, która ma potencjał, aby przejmować bardziej innowacyjne podmioty, czy raczej zainwestować w młodą firmę, startup?

Zależy to od tolerancji dla ryzyka. Jeśli ktoś ma dużą awersję do ryzyka, powinien się raczej koncentrować na dużych firmach, które mają stały strumień dochodów. Inwestor o większej skłonności do ryzyka może wybrać młodą firmę, która potencjalnie może zapewnić wyższą stopę zwrotu. Ryzyko można zresztą ograniczyć, gdy spółkę wybiera się na podstawie długoterminowej wizji tego, ile warta może być jej technologia. W przypadku Scope Fluidics i firm o podobnym profilu ryzyko jest moim zdaniem umiarkowane, bo rynek szybkiej diagnostyki dopiero się otwiera, jest bardzo przyszłościowy.

Jakie jeszcze medtechy, jak określa się dziś innowacyjne spółki medyczne, są pańskim zdaniem godne uwagi? Nie pytam o nazwy, tylko o wyzwania medyczne, które mogą być atrakcyjne z perspektywy przedsiębiorstw i inwestorów.

Największy rynek w medycynie to ciągle farmaceutyka. Zwrot z zainwestowanego kapitału jest tu największy, toteż lwia część funduszy zorientowanych na medycynę trafia właśnie do firm farmaceutycznych. Diagnostyka jest nieco w tle, ale jest coraz większa świadomość tego, że inteligentne leczenie chorób wymaga lepszego ich diagnozowania. Chodzi o to, że skuteczność terapii zależy od wielu różnych czynników, coraz częściej terapie muszą być mocno spersonalizowane. Dlatego rynek diagnostyki jest perspektywiczny.

Jak w kontekście tego, co pan przed chwilą powiedział, ocenia pan potencjał BacterOMIC, drugiego urządzenia Scope, którego celem jest badanie lekooporności bakterii?

W dobie rosnącej antybiotykooporności wiedza, jak czynnik chorobotwórczy zareaguje na dany lek, zyskuje na znaczeniu. Dziś wymaga to wielu testów, procedura jest kosztowna i czasochłonna. Urządzenie Scope odpowiada więc na realną potrzebę.

Podczas wystąpienia przed naszą rozmową mówił pan, że teoretycznie możliwe jest przeprowadzenie reakcji PCR w minutę. Jak ocenia pan szybkość systemu PCR|ONE?

Dwieście lat temu korespondencję wysyłało się drogą konną, potem pojawił się telegraf, który znacznie komunikację przyspieszył. Został jednak wyparty przez telefony, które z kolei straciły rację bytu na rzecz telefonów komórkowych. Niemal każdy nosi dziś przy sobie urządzenie, które jeszcze niedawno uchodziłoby za superkomputer i dzięki któremu jest stale podłączony do globalnej sieci komunikacyjnej. O diagnostyce można myśleć tak samo. PCR|ONE to szybki system, być może obecnie najszybszy na świecie. Ale w żadnym razie nie jest to koniec historii.

Jaki jest sens ustawicznego przyspieszania diagnostyki? Wydaje się, że zdiagnozowanie zakażenia w kwadrans to wystarczająco dobry wynik.

Jako akademik nigdy nie jestem w pełni usatysfakcjonowany postępem. Wiem, że PCR można przeprowadzić jeszcze szybciej, i nie mam wątpliwości, że będzie to potrzebne. Medycyna staje się coraz bardziej spersonalizowana, a to oznacza, że diagnostyka musi być bliska pacjentowi, a zatem szybka. Gdy byłem studentem, komputer potrzebował tygodnia, aby zrealizować jakiś program. Dzisiaj niecierpliwimy się, gdy laptop nie uruchomi się w 10 sekund. Takie mamy dziś potrzeby i dotknie to również diagnostyki. Postawienie diagnozy w 15–20 minut można obecnie uznać za sukces, ale w przyszłości to będzie za długo.

Spodziewa się pan, że w przyszłości wszyscy będą mieli w domach urządzenia diagnostyczne, które będą mogły rozpoznać pewne choroby i rozpisać terapię?

Doskonałe pytanie! Tak, spodziewam się, że tak to będzie wyglądało, choć nie potrafię powiedzieć kiedy. Proszę pomyśleć o domowych testach ciążowych. To jest dziś codzienność. Z chorobami jest trudniej, ale coraz więcej z nich będziemy też mogli sami rozpoznawać. Można się oczywiście zastanawiać, czy to pożądane zjawisko, ale faktem jest, że medycyna się demokratyzuje, i nie wydaje mi się, żeby dało się ten proces zablokować. W końcu choroby są naszą codziennością, chcemy mieć nad tym większą kontrolę. Lekarze i farmaceuci stracą więc monopol na leczenie, do czego będzie trzeba dostosować prawo i całą infrastrukturę służby zdrowia.

Sprzedał pan BioFire we wrześniu 2013 r. BioMerieux zapłaciła 450 mln USD. Na jakim etapie rozwoju była wtedy pańska firma?

Mieliśmy już gotowy system FilmArray i wstępnie spenetrowany rynek. Przed transakcją sprzedaliśmy setki egzemplarzy naszego urządzenia, pokazując, że istnieje na nie popyt. Tak samo postąpiliśmy wcześniej, gdy udzieliliśmy firmie Roche licencji na aparat LightCycler. Uważałem, że to zwiększa wartość naszej firmy dla potencjalnych inwestorów.

Czy dziś to również byłaby pańskim zdaniem właściwa strategia? Wiele firm biotechnologicznych sprzedaje swój produkt zaraz po tym, jak zostanie on dopuszczony na rynek przez odpowiednie agencje.

Być może jest tak, że dziś potencjał rynku diagnostycznego jest lepiej rozpoznany. Właściwy moment na sprzedaż produktu zależy od tego, jak dalece jest on nowatorski, pionierski. Taki był przypadek BioFire. Nasi następcy nie muszą w procesie komercjalizacji iść tak daleko jak my, bo wiadomo, że mikroprzepływowe urządzenia diagnostyczne działają i są potrzebne. Nowe systemy łatwiej jest więc wycenić na podstawie ich funkcjonalności.

Czy w sektorze biotechnologicznym zdarza się, że nowatorskie firmy są kupowane przez gigantów tylko po to, aby nie stanowiły dla nich zagrożenia? Zdarza się, że kupione projekty trafiają prosto na półkę?

Wydaje mi się, że to jest rzadkie. Być może jest tak dlatego, że wprowadzenie nowego produktu jest bardzo kapitało- i czasochłonne. Nabywca raczej więc chce skorzystać z nowej technologii, a nie ją uśmiercić. Kolejną przyczyną tego stanu rzeczy może być szybkość postępu w medycynie. Jeśli nowy aparat robi nieco lepiej coś, co robią już inne urządzenia, to łatwiej odłożyć go na półkę. Ale w medycynie nowe produkty często stwarzają nowe rynki, nie są więc konkurencją dla ugruntowanych firm.

Mieszka i pracuje pan w USA, które są atrakcyjnym rynkiem zbytu dla urządzeń medycznych. Czy sądzi pan, że dla tamtejszych inwestorów i agencji zajmujących się dopuszczaniem takich urządzeń do sprzedaży ma znaczenie to, skąd pochodzi ich producent? Chodzi mi o to, czy spółka z polski może być oceniana gorzej niż np. spółka ze słynącego z innowacyjności Izraela?

Dawniej niewątpliwie zaufanie do technologii i do jej producenta było związane z ich pochodzeniem. Ale wydaje mi się, że te czasy już minęły. Pół wieku temu etykieta „made in Japan" była oznaką niskiej jakości, potem tak samo było z „made in Germany". Dziś taka etykieta świadczy o najlepszej jakości, nawet „made in China" nie budzi złych skojarzeń. Wierzę, że ani dla potencjalnych inwestorów, ani dla regulatorów pochodzenie spółki nie ma znaczenia, bo potrafią ocenić jakość tego, co oferuje.

Carl Wittwer jest profesorem patologii i inżynierii biomedycznej na Uniwersytecie w Utah. Jest jednym z pionierów wykorzystania technologii PCR w diagnostyce, posiada w tej dziedzinie 39 patentów. W 1990 r. współtworzył firmę BioFire Diagnostics, przez pewien czas był też jej prezesem. W 2014 r. spółka, która dziś zatrudnia ponad 1600 osób, została kupiona przez BioMerieux.

Parkiet PLUS
100 lat nie kończy historii złotego, ale zbliża się czas euro
Parkiet PLUS
Dobrze, że S&P 500 (trochę) się skorygował po euforycznym I kwartale
Parkiet PLUS
Szukajmy spółek, ale też i inwestorów
Parkiet PLUS
Wynikowi prymusi sezonu raportów
Parkiet PLUS
Złoty – waluta, która przetrwała największe kataklizmy
Parkiet PLUS
Dlaczego Tesla wyraźnie odstaje od reszty wspaniałej siódemki?