czyli sezonowość sprzyja
Chociaż w kontekście sezonowości na giełdzie często mówi się np. o efekcie stycznia, to dane statystyczne sugerują, że powinno się raczej mówić o „efekcie kwietnia". Z naszych obliczeń wynika, że w okresie od początku lat 90. ubiegłego wieku to właśnie kwiecień był rekordzistą, jeśli chodzi o odsetek przypadków na plusie – wyniósł aż 77 proc. Czwarty miesiąc roku statystycznie był pod tym względem lepszy nawet niż owiany sławą „rajd św. Mikołaja" w grudniu, o dość przeciętnym styczniu już nawet nie wspominając.
Całkiem nieźle według tego kryterium wypada również maj (71 proc. przypadków na plusie). Dopiero potem zaczyna działać reguła „sell in May", w myśl której czerwiec wygląda już relatywnie słabo – ale na to przyjdzie jeszcze czas.
rentowność obligacji
Rok po „koronakrachu" amerykańskie walory znów wyceniane są szczodrze. Niektóre wskaźniki są na rekordowych lub niemal rekordowych poziomach (EV/Sales, EV/EBITDA), niektórym już niewiele brakuje, by dojść do ekstremów (P/BV, NTM P/E, CAPE).
Jeszcze pół roku temu te wyśrubowane wartości można było z łatwością uzasadniać rekordowo niskimi stopami procentowymi i rentownościami obligacji skarbowych. Jednak rentowności w ostatnich tygodniach i miesiącach konsekwentnie i nieubłaganie wspinają się na coraz wyższe pułapy. Niewyobrażalne jeszcze niedawno osiągnięcie granicy 2 proc. w przypadku papierów dziesięcioletnich szybko stało się realną perspektywą.
Według marcowej edycji globalnego sondażu Bank of America zarządzający funduszami uważają, średnio rzecz biorąc, że osiągnięcie granicy 2 proc. może wywołać 10-proc. korektę na Wall Street, zaś wzrost do 2,5 proc. sprawiłby, że obligacje stałyby się atrakcyjniejsze niż akcje. To może być pewna wskazówka co do działań uczestników rynku w razie dalszej wspinaczki rentowności papierów skarbowych (samospełniająca się przepowiednia?).
Na razie według popularnych kryteriów obligacje nie osiągnęły jednak jeszcze poziomów atrakcyjności mogących drastycznie zaszkodzić wycenom akcji. Przykładowo tzw. premia za ryzyko (ERP) w wersji obliczanej przez Goldmana Sachsa wynosi ciągle ok. 5 pkt proc. i jest dopiero w 25. percentylu na historycznej skali „drożyzny". Innymi słowy, akcje na Wall Street są bardzo drogie w ujęciu absolutnym, ale nadal nie takie drogie w ujęciu relatywnym, w zestawieniu z obligacjami.