Marzec rozpoczął się od nadzwyczajnej decyzji amerykańskiego banku centralnego polegającej na cięciu stóp procentowych o 50 punktów bazowych. Z dzisiejszej perspektywy ten ruch wygląda na nieistotny. Wszystko, co wprowadzone zostało później jest nieporównywalnie większej skali. Jeszcze przed planowym posiedzeniem stopy procentowe zostały sprowadzone w okolice 0% i ogłoszony został skup obligacji rzędu 700 mld USD, bez podania czasu jego trwania. Wczoraj Fed opublikował komunikat, w którym napisał, że kupi tyle obligacji, ile będzie to potrzebne do „efektywnej transmisji monetarnej".
„Dodruk bez ograniczeń", „Fed zaleje rynki pieniądzem", „Bank centralny wykupi wszystko" – tego rodzaju komentarze generalnie dominują po wczorajszej decyzji. Czy jednak słusznie? Warto się zastanowić na początek, dlaczego w ogóle Fed musiał interweniować w zaledwie kilka dni po ogłoszeniu QE4? Czy dlatego, że ogłoszone 700 mld USD skupu to zbyt mało? Nie, dlatego, że żadna ilość skupu nie pomaga, jeśli banki nie przekazują płynności dalej. To jest obecnie absolutnie najważniejszy problem. Fed udostępnia amerykańskim bankom repo w gigantycznych sumach, ale te wykorzystują niewielką część oferty, nie chcąc przekazywać dalej kredytu ze względów ostrożnościowych oraz regulacyjnych. Wczorajsza decyzja ma pomóc „obejść" ten problem. Stwierdzenie, że skup obligacji będzie nielimitowany jest tu najmniej istotne. Czy bowiem się różni od skupu w limicie 700 mld USD bez podania ram czasowych? W praktyce Fed mógłby nawet kupować mniej, gdyby zmienność na rynku uległa zmniejszeniu. Kluczowe są rozwiązania, w ramach których Fed będzie mógł (pośrednio lub bezpośrednio) skupować obligacje gmin i dużych firm, a mniejszym firmom udzielać finansowania pomostowego.
Oczywiście sarkazm w kierunku Fed i innych banków centralnych jest całkowicie uzasadniony. Pod presją polityków i lobby z Wall Street nie potrafiły one przez lata znormalizować polityki, wymuszając konieczne zmiany strukturalne. Ponadto sytuacja, w której Fed tak naprawdę przejmuje funkcje banku komercyjnego, stanowi najwyższy dowód porażki dotychczasowego systemu. Tym niemniej to nie czas na jego wywracanie do góry nogami. Bank centralne, z Fed na czele, muszą dostarczyć płynność tam, gdzie nagle wyparowała. Co więcej, to może wcale nie być koniec. Rozwiązania Fed mogą pomóc w USA, ale dolarowej płynności bardzo brakuje na innych rynkach.
Jeśli działania Fed będą skuteczne, powinny prowadzić do osłabienia dolara wobec głównych walut. W 2008 roku tak było, choć waluty rynków wschodzących (w tym złoty) traciły jeszcze przez kilka tygodni (choć na wstępie były mocno przewartościowane). Rynki akcji zareagowały pozytywnie, ale ugaszenie pożaru finansowego to tylko jeden z warunków zakończenia bessy (choć jest to warunek niezbędny). Dziś rano dolar mocno traci, złoty zaś zyskuje, choć nadal jest bardzo przeceniony. O 8:55 euro kosztuje 4,5869 złotego, dolar 4,2340 złotego, frank 4,3331 złotego, zaś funt 4,9405 złotego.
dr Przemysław Kwiecień CFA