W zasadzie niewiele mogę dodać do wczorajszego komentarza, w którym napisałem, że zaskoczenie wyższą inflacją jest bardzo prawdopodobne (szczególnie w przypadku inflacji bazowej – ta wzrosła z 3 do 3,8%), ale nawet jeśli inflacja okaże się wyższa niż oczekiwane 4,7%, to rynek to szybko zignoruje, ponieważ inwestorzy i tak nie mają co zrobić z pieniędzmi. Nadpłynność jest rekordowa i Fed prowadzi coraz szerzej zakrojone operacje reverse repo, aby krótkoterminowe stopy nie spadły poniżej 0%. Mamy zatem kolejny paradoks – pomimo oczywistego wzrostu ryzyka inflacyjnego, ekspansja monetarna dalej postępuje. Doskonale było to widać wczoraj na rynku długu. W pierwszej reakcji obligacje potaniały, ale ostatecznie znów bardzo mocno zyskały – inwestorzy po prostu nie mają wyboru. Reszta to już tylko efekt kaskady – spadające rentowności pociągnęły notowania spółek technologicznych w górę i wyprowadziły S&P500 na nowe historyczne maksima.
W przyszłym tygodniu mamy posiedzenie Fed. Wydawałoby się, że bank centralny powinien wykonać choć minimalny ruch (zapowiadając dyskusję o ograniczeniu dodruku pieniądza), ale patrząc na komunikacje ze strony Fed wcale nie jest to pewne. Celem nadrzędnym wydaje się pompowanie wycen aktywów tak długo, jak to tylko będzie możliwe.
Piątkowy kalendarz również ma akcent inflacyjny – wstępny czerwcowy wskaźnik nastrojów Uniwersytetu z Michigan zawiera badania oczekiwań inflacyjnych. Już w maju roczne oczekiwania były na poziomie 4,6%, zaś długoterminowe na 3,1%. W teorii to ważny sygnał, bo rosnące oczekiwania inflacyjne mogą utrwalić podwyższoną inflację. Jednak jak na razie rynek nie przejmował się tymi danymi. Śmiem zaryzykować tezę, że do momentu spadku nadpłynności lub/i jasnego sygnału zmiany kierunku ze strony Fed, rynek nie będzie specjalnie przejmował się jakimikolwiek danymi.
Pomimo szampańskich nastrojów złoty zaczyna dzień od osłabienia. O 9:05 euro kosztuje 4,4734 złotego, dolar 3,6691 złotego, frank 4,1072 złotego, zaś funt 5,1999 złotego.
dr Przemysław Kwiecień CFA