Obecnie jednym z najczęściej komentowanych wydarzeń na rynkach surowców energetycznych jest zobowiązanie przedstawicieli krajów grupy G7 do przyspieszenia procesu wycofywania się z konsumpcji paliw kopalnych oraz stawiania na źródła energii bardziej przyjazne środowisku naturalnemu. W rezultacie najpóźniej w 2050 r. kraje te chcą osiągnąć stan „net zero”, czyli zerowych emisji netto.
Niemniej w deklaracji państw G7, ogłoszonej w Sapporo w minioną niedzielę, zabrakło istotnej kwestii – a mianowicie konkretnych planów oraz ram czasowych. Zobowiązanie to zresztą nie ma wiążącej mocy prawnej, jest jedynie pewnym sygnałem płynącym z największych światowych gospodarek, wskazującym kierunek zmian w kolejnych latach. Zostało ono jednak uznane i tak za krok naprzód po ubiegłorocznym fiasku na klimatycznej konferencji COP27.
Co to oznacza dla popytu na ropę? Na razie niewiele. Plany związane z transformacją energetyczną są wdrażane od lat, jednak jest to wieloletni proces, którego wyniku na razie nie sposób przewidzieć. Obecnie globalna konsumpcja oraz produkcja ropy rosną praktycznie z roku na rok (z wyjątkiem gospodarczych „potknięć”, takich jak kryzysy finansowe czy pandemia) i niewiele wskazuje na to, aby miało się to szybko zmienić, biorąc pod uwagę rosnącą populację oraz dynamiczny rozwój gospodarczy niektórych krajów Azji czy Ameryki Łacińskiej.