Coraz więcej dilerów złota i srebra sygnalizuje poważne problemy w łańcuchach dostaw. Z jednej strony rośnie popyt inwestycyjny – inwestorzy indywidualni i instytucjonalni zwiększają zakupy złota i srebra, licząc na kontynuację hossy i ochronę kapitału przed czyhającymi ryzykami. Z drugiej strony sektory przemysłowy i jubilerski również gromadzą zapasy, obawiając się rosnących cen i problemów z dostępnością surowców.
Na ten splot wydarzeń nakłada się czynnik psychologiczny. Media chętnie podchwytują temat, kreując narrację o „deficycie metali” i „bańce na złocie”, co jeszcze bardziej podsyca emocje. Efekt? Kolejki chętnych u dilerów kruszców – szczególnie w Azji, gdzie popyt na fizyczne złoto tradycyjnie jest największy.
Nie oznacza to oczywiście, że złota i srebra faktycznie zabraknie. Krótkoterminowe niedobory wynikają raczej z ograniczonych mocy produkcyjnych mennic i rafinerii oraz kwestii logistycznych. Kluczowe pytanie dotyczy poziomu, przy którym rynek znajdzie nową cenę równowagi.
Patrząc na perspektywy fundamentalne – wysoki poziom zadłużenia publicznego, spadek realnych stóp procentowych oraz możliwe dalsze luzowanie polityki monetarnej – można oczekiwać, że złoto i srebro pozostaną w trendzie wzrostowym. W scenariuszu optymistycznym, przy utrzymaniu napięć geopolitycznych i słabym dolarze, nie można wykluczyć nawet poziomów 6 000 USD za uncję złota i 100 USD za uncję srebra w horyzoncie trzech lat.