Nastroje w europejskiej gospodarce nie wskazują, by wkrótce mogło dojść do boomu inwestycyjnego w którymkolwiek z krajów kontynentu. Prognozy wzrostu są obniżane, a analitycy liczą się z tym, że w 2012 r. możemy mieć do czynienia ze spadkiem popytu na energię.
W Polsce sytuacja może jednak wyglądać inaczej. Gospodarka prezentuje się wyjątkowo dobrze na tle innych krajów UE. Dodatkowo nasza energetyka może stać się tym sektorem, w którym inwestycje ruszą mimo wszelkich przeciwności. Eksperci zajmujący się tą branżą od lat przypominają, że przestarzałe elektrownie, które mamy w Polsce, trzeba stopniowo wyłączać. A jednocześnie popyt na prąd rośnie. Jak szacuje Ministerstwo Gospodarki, licząc od 2009 r. do 2015 r., zwiększy się on o 12 proc. Dlatego nasz kraj jest bliski realnej groźby deficytu energii. Może on się pojawić już w 2016 r.
Popyt wymusi nakłady?
Zdaniem części analityków doszliśmy w krajowej energetyce do sytuacji, w której rozbudowa mocy wytwórczych musi ruszyć na szerszą skalę. Możliwe, że z budową elektrowni będzie tak jak z inwestycjami drogowymi. Do pewnego czasu stały w miejscu, ale kiedy już się rozpoczęły, to widać je w całej Polsce. Firmy energetyczne, takie jak PGE, Tauron czy Enea, mają dodatkowo wsparcie polityczne dla inwestycji. Pokazała to zawieszona prywatyzacja Enei, która rozbiła się o plany dotyczące budowy nowego bloku węglowego w Elektrowni Kozienice. Skarb
Państwa postanowił nie sprzedawać akcji spółki, ponieważ nie miał od inwestorów gwarancji, że ta warta ponad 5 mld zł inwestycja dojdzie do skutku.
70 mld zł w mniej niż dziesięć lat?
Jak wynika z szacunków „Parkietu", łączna wartość dużych projektów inwestycyjnych w energetyce konwencjonalnej, które mogą zostać zrealizowane do 2020 r. (większość deklaracji dotyczy inwestycji, które mogą się skończyć jeszcze przed 2016 r.), przekracza 70 mld zł. Pod uwagę wzięliśmy tylko te projekty, które są na etapie przetargów lub zaawansowanych analiz.