Polska gospodarka się rozpędza. Konsumenckie eldorado kołem zamachowym

Gwałtowny wzrost siły nabywczej dochodów gospodarstw domowych poskutkuje boomem konsumpcyjnym. Na dłuższą metę może to być źródłem presji na wzrost cen, ale najbliższy rok będzie jeszcze okresem wygasania inflacji.

Publikacja: 27.12.2023 21:00

W 2023 r. popyt konsumpcyjny był pod negatywnym wpływem wysokiej bazy odniesienia sprzed roku, związ

W 2023 r. popyt konsumpcyjny był pod negatywnym wpływem wysokiej bazy odniesienia sprzed roku, związanej z napływem uchodźców. W 2024 r. ekonomiści oczekują gwałtownego wzrostu konsumpcji, a nawet boomu. Fot. shutterstock

Foto: Gorodenkoff

W strefie euro najbliższy rok nie będzie z gospodarczego punktu widzenia bardziej udany od mijającego. Według ankietowanych przez agencję Bloomberga ekonomistów, najbardziej prawdopodobny scenariusz to wzrost aktywności ekonomicznej w tym regionie o zaledwie 0,5 proc. – czyli stagnacja. W USA obawy przed recesją ostatnio zmalały, ale spowolnienie wydaje się nieuniknione: wzrost ma być dwukrotnie szybszy niż w zachodniej Europie, ale o połowę wolniejszy niż w 2023 r. Obie gospodarki będą odczuwały skutki najmocniejszego zaostrzenia polityki pieniężnej w tym stuleciu. Na tym tle Polska powinna się wyraźnie wyróżniać. Pomoże nam, jak bywało często w przeszłości, silny popyt wewnętrzny.

Podwyższona niepewność

Uczestnicy noworocznej ankiety „Parkietu” – 25 indywidualnych ekonomistów i zespołów analitycznych – przeciętnie prognozują, że polski produkt krajowy brutto zwiększy się o 3 proc. W perspektywie historycznej nie byłoby to nadzwyczajne osiągnięcie, bo od 1996 r. PKB Polski rósł średnio w tempie 4,1 proc. Ale w porównaniu z mijającym rokiem, gdy PKB wzrósł według aktualnych szacunków o 0,5 proc., taki wynik oznaczałby wyraźne ożywienie albo raczej wyjście tego ożywienia z ukrycia. W praktyce bowiem mijający rok nie był nad Wisłą nieudany, tylko wskutek szoków ekonomicznych z poprzednich lat zmiana PKB rok do roku była wyjątkowo mało wiarygodną miarą rozwoju polskiej gospodarki (o czym więcej napiszemy w czwartkowym wydaniu „Parkietu”). Takie nawarstwienie statystycznych komplikacji raczej się już nie powtórzy, dzięki czemu w 2024 r. roczny wzrost PKB znów powinien być w miarę rzetelną miarą wzrostu aktywności ekonomicznej. Pod tym względem nadchodzący rok powinien przynieść pewną normalizację po okresie rozchwiania gospodarki wskutek pandemii Covid-19, wojny w Ukrainie i kryzysu energetycznego.

Echem tego rozchwiania jest jednak wciąż podwyższona niepewność, która przejawia się tym, że rozbieżności w scenariuszach makroekonomicznych dla Polski są wyraźnie większe niż w latach przed pandemią. Podczas gdy pesymiści sądzą, że wzrost PKB nie sięgnie nawet 2 proc., optymiści spodziewają się, że nieznacznie przekroczy 4 proc. (dla porównania w latach 2017–2019 różnica między skrajnymi prognozami nie przekraczała 1 pkt proc.). Przy tym tych wyższych prognoz przybyło tuż pod koniec 2023 r., gdy zaczęły się krystalizować zamiary rządu Donalda Tuska. To nie tylko odzwierciedlenie większych szans na odblokowanie unijnych funduszy z budżetu na lata 2021–2027 i na sfinansowanie Krajowego Planu Odbudowy, lecz także dodatkowego impulsu fiskalnego związanego z realizacją części obietnic wyborczych rządzącej koalicji przy utrzymaniu większości wydatków, które zaplanowali poprzednicy.

Konsumenckie eldorado

Ze względu na duże rozbieżności w prognozach rzetelna ocena perspektyw polskiej gospodarki wymaga analizy wszystkich możliwych scenariuszy wraz z założeniami, na których bazują. W trakcie 2024 r. te założenia dość szybko będą weryfikowane, co pozwoli określić, który ze scenariuszy ma największe szanse realizacji.

Wśród ekonomistów panuje zgoda co do tego, że kołem zamachowym polskiej gospodarki w 2024 r. będzie popyt konsumpcyjny. Trudno zakładać coś innego w sytuacji, gdy szybki już w ostatnich miesiącach wzrost dochodów do dyspozycji gospodarstw domowych w najbliższym czasie jeszcze przyspieszy. Co najmniej co trzecia pracująca osoba może liczyć na wzrost wynagrodzenia o 20 proc. lub więcej. W tej grupie są osoby otrzymujące wynagrodzenie minimalne oraz – o ile rządowi uda się przełamać prezydenckie weto ustawy okołobudżetowej – nauczyciele oraz pracownicy administracji centralnej. To jednak będzie rodziło presję na wzrost także innych wynagrodzeń. Jak przeciętnie prognozują ekonomiści, w sektorze przedsiębiorstw (firmy z co najmniej dziesięcioma pracownikami) średnie wynagrodzenie wzrośnie o ponad 10 proc. rok do roku, a w gospodarce narodowej nawet nieco bardziej. To byłby wynik tylko nieco niższy niż w 2023 r., podczas gdy inflacja będzie znacznie niższa. Wedle dominujących prognoz wyniesie ona średnio 5 proc. rok do roku, po 11,6 proc. w mijającym roku. To oznacza, że siła nabywcza wynagrodzeń podskoczy o ponad 5 proc., a w przypadku osób o najniższych płacach, które wydają największą część swoich dochodów, o ponad 10 proc. Bodźcem do konsumpcji będzie też podwyższenie świadczenia wychowawczego z 500 do 800 zł na dziecko.

Co do skali odbicia konsumpcji ekonomiści jednomyślni jednak nie są. Przeciętnie przewidują, że wydatki gospodarstw domowych wzrosną w 2024 r. o 3,8 proc., przy czym pesymiści spodziewają się zwyżki o około 2 proc., a optymiści – o ponad 5 proc. Gdyby zrealizował się scenariusz optymistyczny, można by mówić o boomie konsumpcyjnym. Pomijając lata 2021 i 2022 r., gdy popyt odbudowywał się po pandemicznym paraliżu, a do tego został podbity przez napływ uchodźców z Ukrainy, w tym stuleciu tylko w trzech latach konsumpcja nad Wisłą wzrosła o ponad 5 proc. Co może stanąć temu na przeszkodzie? Pesymiści zakładają na ogół, że Polacy będą chcieli odbudować nadwątlone w ostatnich latach oszczędności – bo nawet jeśli siła nabywcza płac jest dziś mniej więcej taka, jak przed wystrzałem inflacji, to siła nabywcza środków zgromadzonych na depozytach i lokatach zdecydowanie zmalała. Bodźcem do oszczędzania może się okazać także ewentualna eskalacja wojny w Ukrainie. W 2022 r. był to czynnik osłabiający skłonność do konsumpcji. Hamulcem wzrostu dochodów gospodarstw domowych, a więc także konsumpcji może być też ewentualny spadek liczby pracujących z powodów demograficznych. Taki scenariusz zapowiadała np. listopadowa projekcja NBP, wedle której liczba pracujących w Polsce w 2024 r. ma zmaleć o 0,5 proc. Większość ekonomistów uważa jednak, że to mało prawdopodobne, skoro nawet w 2023 r., w okresie spowolnienia gospodarczego i odpływu części imigrantów z Ukrainy, liczba pracujących rosła.

Eurodziury nie będzie

Jeszcze większa niepewność dotyczy inwestycji. Ekonomiści przeciętnie prognozują, że nakłady brutto na środki trwałe zwiększą się w 2024 r. o 2,7 proc., ale pesymiści liczą się z ich spadkiem, a optymiści spodziewają się nieomal powtórki z 2023 r., gdy – jak się dziś wydaje – nakłady te podskoczyły o około 7 proc. Tych pesymistycznych prognoz wyraźnie jednak ubyło po wyborach, gdy wzrosły szanse na to, że w 2024 r. rozpocznie się wreszcie realizacja KPO. Wcześniej powszechnie zakładano, że najbliższy rok będzie okresem przerwy w napływie funduszy z UE. Te z budżetu na lata 2014–2020 trzeba było wykorzystać do końca 2023 r., a programy finansowane z budżetu na lata 2021–2027 dopiero się rozkręcają. Fundusze na KPO mogą tę „eurodziurę” częściowo zasypać. Większość prognostów sądzi jednak, że dynamika inwestycji publicznych – szczególnie samorządowych, których kumulacja w ostatnim czasie miała związek z zaplanowanymi na kwiecień wyborami władz lokalnych – nieco opadnie. Przyspieszyć może natomiast wzrost inwestycji prywatnych zarówno w sektorze przedsiębiorstw, jak i gospodarstw domowych. „Aktywności inwestycyjnej firm sprzyjać powinno oczekiwane odbicie popytu konsumpcyjnego w warunkach relatywnie wysokiego wykorzystania mocy wytwórczych i utrzymujących się problemów z pozyskaniem pracowników. Wysokie koszty energii sprzyjać powinny natomiast inwestycjom w poprawę efektywności energetycznej.

Koncentrować się one będą zapewne w grupie średnich i dużych przedsiębiorstw, ponieważ mniejsze firmy mogą być pod presją spadających marż” – wskazują w raporcie z prognozami na 2024 r. ekonomiści z Banku Millennium. Analitycy z Santander BP zauważają z kolei, że zmiana układu politycznego w Polsce daje szanse na zwiększony napływ bezpośrednich inwestycji zagranicznych.

Czytaj więcej

Presja inflacyjna wciąż nie wygasła. Prognozy makro na grudzień

Hamulcem polskiej gospodarki w 2024 r. będą prawdopodobnie wyniki handlu zagranicznego. Z jednej strony rosnąca konsumpcja będzie częściowo zaspokajana importem, z drugiej zaś wzrost eksportu będzie tłumiony przez słabą koniunkturę w strefie euro oraz wyraźne ostatnio umocnienie złotego. W takiej sytuacji tzw. eksport netto będzie obniżał wzrost PKB, podczas gdy w 2023 r. istotnie go podwyższał. W ocenie ekonomistów z Banku Pekao właśnie z tego powodu trudno oczekiwać w nadchodzącym roku odbicia aktywności w polskiej gospodarce o 4 proc.

Polska ostoją jastrzębi

Struktura wzrostu PKB, w której pierwsze skrzypce odgrywał będzie popyt konsumpcyjny napędzany wysoką dynamiką płac, na dłuższą metę nie będzie sprzyjała powrotowi inflacji do celu NBP (2,5 proc. rok do roku z dopuszczalnymi odchyleniami o 1 pkt proc. w każdą stronę). Będzie tak szczególnie w przypadku, gdy aktywność w gospodarce wzrośnie tak, jak zakładają optymistyczne scenariusze. Jak bowiem zauważyli w raporcie z prognozami na 2024 r. ekonomiści z banku Citi Handlowy, wydarzenia z ostatnich lat, takie jak Covid-19, odpływ migrantów i znaczny wzrost wydatków na obronność, najprawdopodobniej doprowadziły do obniżenia potencjalnego tempa wzrostu PKB Polski. To oznacza, że rozwój w tempie przewyższającym 3 proc. może prowadzić do napięć w gospodarce, w tym właśnie do podwyższonej presji na wzrost cen, szczególnie w sektorze usługowym.

Ekonomiści nie mają jednak wątpliwości, że w krótkiej perspektywie inflacja będzie jeszcze malała, a na przełomie I i II kwartału 2024 r. może się nawet znaleźć w okolicy 3 proc. Przyczyni się do tego wysoka baza odniesienia z początku 2023 r. w połączeniu z normalizacją sytuacji na rynku surowców oraz decyzjami rządu w odniesieniu do cen regulowanych (obniżony do zera VAT na podstawowe artykuły żywnościowe oraz zamrożone ceny energii elektrycznej). Dezinflacji sprzyja też aprecjacja złotego.

Spadek inflacji w krótkim terminie i perspektywa jej odbicia w dalszej części 2024 r. i później będzie źródłem dylematów dla Rady Polityki Pieniężnej. Uczestnicy noworocznej ankiety „Parkietu” przeciętnie prognozują, że za rok stopa referencyjna NBP wyniesie 5,25 proc., czyli o 0,5 pkt proc. mniej niż obecnie. Tych niewielkich obniżek stóp ekonomiści na ogół spodziewają się pod koniec 2024 r., choć wiele będzie zależało od tego, kiedy i jak mocno stopy zaczną obniżać główne banki centralne.

W warunkach globalnego łagodzenia polityki pieniężnej utrzymywanie stóp bez zmian przez RPP mogłoby bowiem skutkować nadmierną presją na umocnienie złotego. Z drugiej strony nie jest wcale jasne, czy Rada będzie chciała się tej presji przeciwstawiać. Nie ulega bowiem wątpliwości, że po wyborach parlamentarnych funkcja reakcji tego gremium wyraźnie się zmieniła. I nikt na dobre nie wie, jaka będzie w nowej rzeczywistości politycznej.

Prognozy gospodarcze
Inflacja poniżej oczekiwań, ale wciąż zbyt wysoka
Prognozy gospodarcze
Stagnacja w przemyśle to jedno ze źródeł szybkiego spadku inflacji. Kwietniowe prognozy ekonomistów
Prognozy gospodarcze
Ożywienie w polskiej gospodarce będzie pełne paradoksów
Prognozy gospodarcze
Hamulce wzrostu gospodarczego puszczają powoli. Prognozy na marzec
Prognozy gospodarcze
Presja inflacyjna wciąż nie wygasła. Prognozy makro na grudzień
Prognozy gospodarcze
Inflacja kończy szybki zjazd, a RPP obniżki stóp procentowych