Nie wykluczam scenariusza, że piątkowe minimum zostanie pogłębione o 2-3 proc. Czeka nas bowiem okres silnych skoków notowań i zanim "uklepiemy" lokalne dno, może dochodzić do diametralnych zmian nastrojów w ciągu sesji.
A co ze złotym? W piątek cena euro z łatwością osiągnęła 4,5 zł.
Myślę, że rynkowa niepewność będzie osłabiać naszą walutę i możemy zobaczyć na wykresach jeszcze wyższe poziomy. Oczywiście NBP może interweniować, ale myślę, że nie skłoni go do tego dzienna zmienność rzędu 2-3 gr. I takim "raczkowaniem" cena euro może dojść do 4,6 zł, a franka do 4,3 zł.
Wracając jeszcze do samej decyzji Brytyjczyków. Nie uważa pan, że zachowują się oni trochę, jak obrażone dzieci, które wypisują się z "zabawy", gdy zaczęły pojawiać się pierwsze problemy?
Trochę tak to wygląda. Myślę, że po pierwsze Brytyjczycy mylnie interpretowali ostatnie pogorszenie gospodarcze w swoim kraju. Winnego szukali w samym projekcie UE, a nie w skutkach globalnego kryzysu z 2008 r. Druga kwestia to "ego" Brytyjczyków, którym nie pasowało to, że Bruksela czasem narzuca swoje rozwiązania. Ich tradycje imperialistyczne kłócą się z sytuacją, gdy muszą się dostosowywać do wymogów wspólnoty.
No, ale obecność we wspólnocie wiąże się z pewnymi zasadami. Gramy w jednej drużynie, więc musimy się dostosować. Teraz Wielka Brytania może być przez wielu eurosceptyków stawiana za wzór do naśladowania.