Upadek Bomi, czyli bankructwo z wyższej półki.

Co podcięło skrzydła tak wydawałoby się przemyślanemu biznesowi, swego czasu przynoszącemu spore zyski? Jak to zwykle bywa historia upadku delikatesowej spółki miała wielu ojców.

Aktualizacja: 19.02.2017 01:25 Publikacja: 23.07.2012 14:17

W chwili debiutu na GPW w połowie 2007 r. Bomi miało 21 sklepów. Na koniec 2010 r. było ich 69. Obec

W chwili debiutu na GPW w połowie 2007 r. Bomi miało 21 sklepów. Na koniec 2010 r. było ich 69. Obecnie zostało 26 fot. PAP/ A. Warżawa

Foto: Archiwum

Początek Bomi sięga 1995 r., kiedy w Gdyni otwarty został pierwszy sklep. Wiadomo, że nazwa sieci powstała od inicjałów założycieli, którzy jednak woleli pozostać w cieniu. Szefem rady nadzorczej został Stanisław Okonek, który później stanął na czele zarządu i został jednym z udziałowców.

Kiedy otwierał pierwszy duży sklep Bomi, okazało się, że brakuje towaru. Zamówił raczej niespotykane powszechnie w sklepach spożywczych produkty z wyższej półki. Ku wielkiemu zaskoczeniu udziałowców wszystko sprzedawało?się rewelacyjnie i tak Bomi zostało siecią delikatesową.

W 1999 r. firma otworzyła pierwszy sklep w Warszawie, potem ruszyła do kolejnych miast. Po latach pojawił się inwestor, DM IDMSA. Spółką zainteresowała się także grupa innych inwestorów chcących kupić akcje.

Na giełdę!

Po latach rozwoju przyszedł pomysł, by wejść na giełdę. Część przedstawicieli rodzinnych firm handlowych uważa, że stało się to za szybko. – Firma nie potrzebowała pilnie gotówki na rozwój, miała na rynku doskonałą markę i centra handlowe same zabiegały o to, żeby się nich pojawiła. Spółka giełdowa to zupełnie co innego. Szczegóły wszystkich większych umów musi ogłaszać raportem bieżącym. Trochę to ich szanse ograniczyło – mówi jeden z założycieli dużej sieci handlowej.

Akcje Bomi zadebiutowały na warszawskiej giełdzie 20 sierpnia 2007 r. Wartość oferty sięgnęła 99 mln zł, z czego 46 mln zł stanowiła nowa emisja. Spółka zaoferowała ponad 4,3 mln akcji, w tym 2,3 mln sprzedawane przez dotychczasowych akcjonariuszy i 2 mln akcji nowej emisji.

Zainteresowanie było ogromne – redukcja dla osób uczestniczących w book-buildingu sięgnęła 92,6 proc., dla pozostałych 96,3 proc. Cena emisyjna została ustalona na poziomie 23 zł – maksymalnym z widełek wcześniej ogłoszonych przez oferującego (oczywiście DM IDMSA). Spółka zapowiedziała ponad 120 mln zł inwestycji w latach 2007 – 2009. Bomi miało wtedy 21 sklepów, a do końca 2009 r. ich liczba miała wzrosnąć do 48. Jednak debiut wypadł w fatalnym momencie – koniunktura na giełdzie po latach wzrostu zaczęła siadać. Pierwsze notowanie to tąpnięcia kursu nawet o ponad 20 proc. – ostatecznie przecena nieco wyhamowała, ale skończyło się i tak ponad 10-proc. spadkiem. Był to kubeł zimnej wody dla właścicieli i inwestorów. Ale choć później miało być jeszcze gorzej, 31 października 2007 r. Bomi osiągnęło maksymalny kurs – niemal 30 zł za akcję. Gdy zarząd ogłosił złożenie wniosku o upadłość, było to już znacznie poniżej 50 groszy.

Próba budowy silnej grupy

Winą za słaby debiut obarczono kapryśną koniunkturę, a Bomi wkrótce miało się stać handlową grupą. Okazja nadarzyła się wkrótce. Spółka Rabat Pomorze szukała pomysłu na rozwój na coraz bardziej konkurencyjnym rynku. Jej akcjonariusze nie zgodzili się na połączenie z Emperia Holding. Chcieli stać się trzecim graczem na rynku, właśnie za Emperią oraz Eurocashem.

Rabat miał solidne zaplecze dystrybucyjne, zarządzał też franczyzowymi sklepami Sieć 34, później także eLDe – w sumie niemal 1,5 tys. sklepów. Ojcem sukcesu Rabatu Pomorze był prezes Marek Theus, który kierował firmą ponad dziesięć lat. Jemu – jak mówił wtedy wywiadach – połączenie sił także wydawało się dobrym pomysłem.

Listy intencyjne zostały podpisane w grudniu 2007 r. – do grupy miała przyłączyć się jeszcze mocna w północno-wschodniej Polsce sieć Rast. Akcjonariusze tych firm połączyli się z Bomi w zamian za akcje – z racji na mocno rozdrobniony akcjonariat Rabatu operacja trochę trwała, od strony prawnej zamknięta została niespełna rok później.

Do zarządu Bomi weszli przedstawiciele Rabatu Pomorze i Rast. Tarcia zaczęły się bardzo szybko. Już w październiku 2008 r. odwołany został Stanisław Okonek, nowym prezesem został Andrzej Wojciechowicz, który wcześniej odpowiadał m.in. za rozwój sieci Leader Price.

Powody zmiany nie zostały podane. Sam Okonek dziś o Bomi najwidoczniej rozmawiać nie chce – po pierwszym pytaniu rozłączył rozmowę, kolejnych telefonów już nie odebrał.

Jeszcze bardziej nieuchwytny jest Krzysztof Pietkun, wiele lat związany z Bomi najpierw jako członek zarządu, a potem przez wiele lat członek rady nadzorczej, który z zasiadania w niej zrezygnował dopiero w tym roku. W sekretariacie firmy doradztwa inwestycyjnego Lafroyg, której jest założycielem i prezesem, nikt nie wie, kiedy?się pojawi, zaś telefonu komórkowego nie odbiera.

Z zasiadania w zarządzie Bomi zrezygnował także Marek Theus, który ostatecznie odszedł także z Rabatu Pomorze. – Nie chciałem firmować niektórych decyzji. Nie zgadzałem się też z kierunkiem rozwoju określonym przez radę nadzorczą – stwierdza dziś krótko. Więcej o pracy w Bomi mówić nie chce.

Jeden z byłych menedżerów firmy opowiada „Parkietowi" o kulisach pracy w firmie. – Wszyscy nagle okazywali się wielkimi ekspertami od handlu, ale jak przyszło do konkretów, nikt nic nie wiedział – mówi. Kolejny od lat nie pracujący w Bomi menedżer dodaje: – Na kolejnych posiedzeniach rady nadzorczej dane były ciągle zmieniane, czego nikt nie zauważył. To zaskakująca i porażająca niefrasobliwość, zwłaszcza jeśli chodzi o przedstawicieli funduszy emerytalnych, którzy lokowali w akcje spółki nie swoje przecież pieniądze – mówi.

Inni pracownicy Bomi, z którymi rozmawialiśmy, zwracają uwagę na zastanawiająco wysokie stawki zlecanych na zewnątrz opinii prawnych czy podobnych usług. – Wyglądało to jak klasyczne wyprowadzanie ze spółki pieniędzy, żeby znajomi mogli sobie zarobić – mówi osoba z działu handlowego.

Od 4 kwietnia 2008 r. radą Bomi kierował Wojciech Kaczmarek, jeden z założycieli, udziałowiec, a później także prezes sieci Rast. Jego nazwisko, a raczej już tylko inicjał, później pojawiło się także w dużo mniej prestiżowych okolicznościach.

Jak napisała „Rz" w tekście „Prokurator, biznesmen i bandyci" z 26 października 2009 r. specjalna grupa funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego z Olsztyna pod nadzorem Prokuratury Apelacyjnej w Białymstoku prowadziła śledztwo wobec jednego z olsztyńskich biznesmenów, właśnie Wojciecha K., który miał założone podsłuchy. Tajemniczym rozmówcą, który informował go o działaniach prokuratury, okazał się olsztyński prokurator Piotr Jasiński. Jego nazwisko pojawia się też w zeznaniach świadków koronnych, choć ostatecznie do postawienia zarzutów nie doszło.

Szef rady na konferencji 10 października 2008 r. zapowiedział, że grupa Bomi pracuje nad kolejnymi przejęciami. – W wyniku spowolnienia w gospodarce słabsze przedsiębiorstwa będą sobie gorzej radziły, a na tym możemy skorzystać. Jesteśmy zainteresowani sieciami w dobrych lokalizacjach – mówił. Bomi nie obawiało się spowolnienia w gospodarce. – Mamy różne modele handlowe w różnych kanałach. Jeśli w następstwie spowolnienia nastąpi przesunięcie obrotów, to w inny kanał dystrybucji, gdzie też jesteśmy obecni – zapewniał prezes Andrzej Wojciechowicz.

Bomi szło dobrze. Na 2009 r. spółka prognozowała przychody na poziomie 1,64 mld zł, a zysk netto miał wynieść 43,8 mln zł.

Pierwsze kłopoty

W czerwcu i lipcu 2009 r. Komisja Nadzoru Finansowego (KNF) wszczęła postępowania w sprawie możliwego naruszenia przez spółkę obowiązku ujawnienia informacji w prospekcie emisyjnym. Mimo to firma niezrażona dalej stawiała?na budowę grupy. Rabat Pomorze podpisał list?intencyjny sprawie tworzenia grupy z firmą?Bać Pol, jednak po kilku miesiącach od niego odstąpił.

Choć w 2010 r. grupa sfinalizowała przejęcie spółki Centrum Dystrybucja, to już było widać, że za dobrze nie jest. KNF wszczęła postępowanie w sprawie możliwego naruszenia przez spółkę obowiązków informacyjnych, w październiku rezygnację złożył prezes Wojciechowicz.

Ale prawdziwą bombą był komunikat z 16 listopada. Bomi co prawda prognozowało na lata 2011 i 2012 zyski, jednak za 2010 r. inwestorzy musieli przełknąć informację o stracie wynoszącej aż 102,9 mln zł. Na rynku wybuchło poruszenie. – Co takiego się stało, że spółka od razu była na tak?wielkim minusie? Czyżby zarząd przegapił?coś ważnego? – zastanawia się do dziś jeden z analityków.

Co pogrążyło Bomi? – Sądzę, że powodów było kilka. Podstawowym i pierwotnym wydają się być nietrafione lokalizacje i brak szybkiej reakcji ze strony spółki rozwiązującej ten problem. To spowodowało piętrzenie się problemów w kolejnych okresach. Potem pojawiły się rezerwy na restrukturyzację, odpisy na należności, straty na towarach – wylicza Sylwia Jaśkiewicz, analityk DM IDMSA.

– Od strony strategii rynkowej błędów do dziś nie widać. Spółka działała w kilku formatach, co było bardzo trafnym posunięciem – mówi Andrzej Faliński, dyrektor generalny Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji. – Stosowano promocje, akcje dyskontowania cen. W tych sklepach zakupy robili zarówno ludzie bardzo zamożni, jak i z innych grup – dodaje.

Jednak nawet zarząd przyznał w końcu, że wiele placówek było nierentownych i spora część wymagała gruntownej restrukturyzacji czy wręcz likwidacji. Mimo to prezes (od 2010 r.) Marek Romanowski znów mówił o kolejnych przejęciach. – Interesują nas firmy regionalne prowadzące sieci supermarketów. Ten segment rynku wydaje nam się obecnie bardzo perspektywiczny – mówił jeszcze we wrześniu 2011 r. prezes Bomi.

Opinie branży o jego kompetencjach do kierowania firmą handlową były podzielone. – Doświadczenia nie miał, co go jednak na wejściu nie przekreślało. Kolejne decyzje już tak – mówi jeden z konkurentów.

Zresztą za wiele wykazać się nie mógł. Od 15 lutego tego roku zarządem kierował już Witold Jesionowski, prezes Hardeksu, znany z restrukturyzowania wielu giełdowych firm. Jednak zmiana ta nastąpiła za późno. Spółka we wniosku o upadłość zgłosiła wierzytelności o wartości ok. 220 mln zł.

Eksperci zwracają uwagę, że niektóre decyzje zapadały za późno. – Mimo dość konkretnych planów restrukturyzacji polegającej głównie na zamykaniu nierentownych sklepów, proces ten przedłużał się i nie był konsekwentnie realizowany. W tym czasie szybko rosło zadłużenie, a koszt jego obsługi coraz bardziej ciążył. Wobec słabych perspektyw dla działalności oraz małych szans na spłatę zadłużenia, banki wycofały się z finansowania grupy – mówi Maciej Kabat z DM AmerBrokers.

Znamienne jest też podejście firmy do handlu w Internecie. – Bomi jako jedna z pierwszych firm wystartowało z takim projektem. Jednak nawet ze stałych klientów niewielu o tym wiedziało – mówi przedstawiciel jednej z konkurencyjnych sieci.

Gdy zabrała się poważnie za ten segment, rywale, zwłaszcza Alma oraz Piotr i Paweł, byli już bardzo mocni. Bomi zawarło sojusz z e-sklepem A.pl, który najpierw działał w Warszawie, później w kolejnych miastach. Jednak zdecydowanie przespała odpowiedni moment. W przypadku innych projektów stało się chyba podobnie.

W ostatnich tygodniach kapitalizacja Bomi topniała w oczach. Inwestorzy giełdowi, którzy ponieśli potężne straty, są rozżaleni. Wciąż jednak liczą, że odzyskają choć część pieniędzy.

– Nadzieja umiera ostatnia. Wierzymy, że sąd postanowi o upadłości układowej i spółka się podniesie – mówi jeden z drobnych akcjonariuszy.

Kilka dni temu, kiedy na rynku pojawiła się plotka, że akcje Bomi skupuje znany biznesmen Roman Karkosik, kurs eksplodował. Inwestor jednak szybko zdementował, jakoby miał takie plany.

Tymczasem znaków zapytania przybywa. Komisja Nadzoru Finansowego bada, czy o planowanej upadłości Bomi ktoś wiedział wcześniej. Już 26 czerwca na jednym z forum giełdowych ukazał się wpis informujący, że 10 lipca Bomi ogłosi upadłość. Rzeczywiście tak się stało.

[email protected]

Parkiet PLUS
Dlaczego Tesla wyraźnie odstaje od reszty wspaniałej siódemki?
Parkiet PLUS
Straszyły PRS-y, teraz straszą REIT-y
Parkiet PLUS
Cyfrowy Polsat ma przed sobą rok największych inwestycji w 5G i OZE
Parkiet PLUS
Co oznacza powrót obaw o inflację dla inwestorów z rynku obligacji
Parkiet PLUS
Gwóźdź do trumny banków Czarneckiego?
Parkiet PLUS
Sześć lat po GetBacku i wiele niewiadomych