Dlaczego tak się dzieje?
Z obowiązujących doktryn ekonomicznych wynika, że deflacja jest zagrożeniem. Dlatego mamy cały czas do czynienia ze wzrostem cen stymulowanym przez politykę pieniężną, choć z roku na rok nieznacznym. Wspomniałem, że z Ameryki inflacja jest wypychana. W Europie byłaby wyższa, gdyby nie fakt, że duża część pieniądza bazowego wykreowanego sztucznie przez Europejski Bank Centralny w celu ratowania banków komercyjnych, ich płynności czy portfela zakupów jest odkładana z powrotem przez te instytucje na kontach banków centralnych. Z wykreowanych depozytów pieniądze nie trafiły do przedsiębiorstw czy konsumentów, ale na kolejne depozyty, zwiększając sumę bilansową Europejskiego Banku Centralnego. Czyli w tym wypadku nie działa klasyczny mechanizm, w którym wykreowany pieniądz bazowy może stać się źródłem inflacji. Tylko że ta praktyka ma krótkie nogi. W końcu Europejczycy będą musieli przyznać, że to jedynie administracyjny mechanizm dostarczania płynności sektorowi finansowemu. Obawiam się, że Ben Bernanke i europejscy bankierzy centralni mylą się, licząc na to, że będą podtrzymywali płynność w systemie finansowym, dopóki gospodarki nie wejdą na ścieżkę wzrostu, wtedy zaczną wycofywać się z tej polityki. A co jeśli czekają nas długotrwałe kłopoty? Co, jeśli mamy do czynienia z problemem o wiele poważniejszym niż spowolnienie i krótkotrwałe recesje spowodowane kryzysem 2008 roku? Wtedy oznacza to poważne tarapaty, bo kontynuując politykę dostarczania płynności, doprowadzimy do upadku pieniądza, bo długoterminowo wywoła ona wysoką inflację. I co wtedy, jeśli stare mechanizmy zwiększania podaży pieniądza nie mogą być zastosowane, a zmniejszenie tej podaży prowadzi do recesji?
W jaki sposób źródłem tych problemów jest demografia, o której pan wspomniał?
Problem nie zniknie w 2014 roku czy za pięć lat, kiedy gospodarka wróci zdecydowanie na ścieżkę wzrostu, jakby chcieli nasi politycy czy ekonomiści. Dług jest związany z kryzysem demograficznym, który skutkuje nierównowagą fiskalną. Niepokryte zadłużenie wynikające z zobowiązań emerytalnych to dla USA jakieś 75 bln dol., czyli ok. 500 proc. PKB. W większości państw europejskich jest gorzej. Demokracje socjalne złożyły swoim społeczeństwom obietnice bez pokrycia. Trudności wynikają ze starzenia się społeczeństw, wydłużającej się długości życia i rosnących w związku z tym zobowiązań z tytułu emerytur czy opieki medycznej. Problem z roku na rok będzie narastał i będzie wymagało to kolosalnych cięć. Nie ma innego wyjścia.
A może redukcja długów jest niemożliwa przez cięcia w wydatkach publicznych i dojdzie do porozumienia na poziomie międzynarodowym o ich administracyjnym umorzeniu?
Sytuacja jest tak zła, że będą konieczne nie tylko cięcia wydatków czy wycofywanie się z obietnic wobec emerytów. W Ameryce prawdopodobnie będziemy otrzymywali emerytury z państwowego systemu dopiero w wieku 70 lat. Niemniej same cięcia nie wystarczą. Niestety formalna redukcja zadłużenia może być jedyną możliwą politycznie drogą do pozbycia się większości tych ciężarów. Oczywiście takie porozumienie nie oznacza rozwiązania wszystkich problemów. Bo załóżmy, że coś takiego będzie miało miejsce. Przecież te pieniądze ktoś pożyczał. W tym scenariuszu także czeka nas fala bankructw przedsiębiorstw i instytucji finansowych oraz utrata oszczędności przez inwestorów kupujących obligacje. Umorzenie długów oznacza bowiem, że komuś ich nie spłacimy. Skoro już rządy uważają się za racjonalnych, cywilizowanych graczy i roszczą sobie prawa do zachowywania się wedle rynkowych reguł, to raczej powinny zobowiązań dotrzymywać. Jednocześnie, kiedy przedsiębiorstwo czy gospodarstwo domowe bankrutuje, to także mamy problemy z odzyskaniem całości długów i często kończy się na redukcji czy odroczeniu. Jeśli traktujemy tak przedsiębiorstwa, to państwa też tak można potraktować. Nie ma dobrych rozwiązań. Będzie bolało. Oczywiście to redukcja wydaje się rozsądniejsza niż spłacanie długów przez inflację. Także z tego powodu, że tracący pieniądze szybko nauczą się, że państwo nie jest zbyt rentowną inwestycją.