Niska cena świadectw pochodzenia dla megawatogodzin wyprodukowanych w ekoelektrowniach sprawia, że wiele z nich znajduje się na krawędzi rentowności.
Opłacalny poziom zależy od technologii. Z danych rynkowych wynika, że współspalanie zarabia nawet na certyfikatach kosztujących poniżej 100 zł/MWh, ale już dla wiatraków lądowych powinno to być minimum 120 zł, a dla biogazowni – nawet 200 zł. Należy przy tym pamiętać, że na mocy już obowiązujących od początku roku zapisów nowej ustawy o odnawialnych źródłach energii (OZE) współspalanie ma 0,5 certyfikatu za 1 MWh, więc dla tej technologii korzystny byłoby wzrost cen zielonych świadectw pochodzenia do 120–140 zł. – Taki poziom pomógłby się tej technologii utrzymać na rynku – wskazują eksperci.
Kilkanaście tysięcy nadwyżki
W ostatnich tygodniach rynkowa cena zielonych certyfikatów z ekoelektrowni utrzymuje się 10–20 zł powyżej psychologicznej granicy 100 zł/MWh. Jednak owo status quo jest bardzo kruche. Latem ubiegłego roku obserwowaliśmy już spadki poniżej tego poziomu.
A dziś górka certyfikatów jest jeszcze większa. Winny jest system. Pozwolono bowiem spółkom na uiszczanie opłaty zastępczej OZE, gdy certyfikaty były dostępne na rynku (w latach 2007–2011 wpłaty opłat zastępczych stanowiły ekwiwalent ok. 8,2 TWh zielonej energii), a także zamrożono w latach 2010–2012 procentowy obowiązek umarzania świadectw pochodzenia na poziomie 10,4 proc. Ulgi dostali z kolei przedsiębiorcy energochłonni, ale pozostałym podmiotom nie podniesiono zobowiązanych.
Jak wskazuje Towarowa Giełda Energii w rejestrze świadectw pochodzenia mamy dziś łącznie 19,1 TWh zielonych praw majątkowych, z czego aż 17,9 TWh to tzw. certyfikaty aktywne (przeznaczone do obrotu i umorzeń – red). – Precyzyjnie oszacować nadpodaż zielonych certyfikatów będzie można dopiero po zamknięciu okresu ich umarzania za 2015 rok, czyli po 30 czerwca – wskazuje Ireneusz Łazor, prezes TGE.